Archiwa
1986
VIII Maraton Pokoju
Maraton Pokoju A.D. 1986 był szalenie… pokojowy. Przed biegiem od pochodni przeniesionej sprzed siedziby ONZ w Nowym Jorku został zapalony znicz. Była to część większej akcji – sztafetowego Biegu Pokoju, którego trasa biegła przez 85 krajów. Po raz pierwszy warunkiem uczestniczenia w Maratonie Pokoju było ukończenie 18 lat. Opłata startowa wynosiła 300 zł (dla porównania – Trybuna Ludu kosztowała 10, butelka wódki – 690, a dzień w areszcie stanowił wydatek w wysokości 625 zł).
Mimo że trasa była podobna do tej z poprzedniego roku jej długość dokładnie zmierzyli geodeci. Nie było już wątpliwości – biegacze faktycznie pokonali 42 kilometry i 195 metrów.
W biegu wystartowało ponad 1800 osób, w tym 44 kobiety. Na trasie jak zawsze obecne były napoje przygotowane w wytwórni Jerzego Lewandowskiego (30 tys. butelek) oraz kawa. Na żywo zmagania maratończyków relacjonował Program Pierwszy Polskiego Radia.
Na trasie bardzo długo prowadził tandem Józef Mitka i Zoltan Szabo z Węgier. Ostatecznie na ostatnich kilometrach sympatyczny Węgier osłabł i przybiegł dopiero piąty. Wśród kobiet bezapelacyjnie zwyciężyła Maria Kawiorska, pokonując triumfatorkę z 1982 roku Helenę Kozioryńską. Jedną z głównych nagród dla zwycięzców był weekend w hotelu Victoria. Zawiódł natomiast Barry Schaeffer- drugi na mecie półmaratonu w Nowym Jorku. Jego przelot do Warszawy i udział w Maratonie Pokoju był nagrodą ufundowaną przez LOT.
Amatorzy cieszyli się z poprawy pogody – po kilku pochmurnych i deszczowych dniach zza chmur nieśmiało wychylało się słońce i ciepła kawa okazała się niepotrzebna. W rozegranym tego samego dnia w Berlinie biegu maratońskim wygrał Bogusław Psujek – późniejszy rekordzista Polski.
Wspomnienia uczestników
Józef Strzyżewski
Chociaż maraton odbywał się na trasie nudnej i żmudnej, gdyż po nawrocie wiódł tym samym odcinkiem tyle że pokonywanym w przeciwnym kierunku, to zakończenie maratonu ponownie w atmosferze stadionu sprawiało, iż wszystko co najgorsze pozostawało w tyle. W moim przypadku najgorszymi były liczne kontuzje na trasie, jakie mogłyby przerwać bieg, a najbardziej – zdarzenie jakie miało miejsce na 15 kilometrze. Wspomnienia z przed biegu i ze startu pozostawiały dobre wrażenia – kulturalna obsługa, uroczysty i podniosły moment przed honorowym wystrzałem startera, rozmowy po starcie z zaprzyjaźnionymi zawodnikami. Do 5-tego kilometra trasy nic nie było w stanie zakłócić prącego do przodu żywiołu rozlanego wielobarwną wstęgą w przestrzeni. Nie potęgował tej siły setek biegaczy żaden doping ani oklaski na znacznym odcinku trasy. Przebiegając jednak przez podwarszawskie miasteczka, tak dobrze znane, pojawiał się żywiołowy doping kibiców i podrywał na nogi niejednego pechowca. Przed 15-tką z trudem dociągnąłem do punktu sanitarno-odżywczego i tutaj miał się skończyć mój rzekomy „happy end”. Nadeszły kolejno: ból prawego kolana i gorycz klęski. Nieznane mi lekarstwo z punktu sanitarnego na tej 15- ce, poderwało mnie do jeszcze ostatecznej próby.
Józef Kmieciński
Do Maratonu Pokoju w 1986 roku szykowałem się specjalnie przez całą wiosnę i lato.
Owszem, biegałem na zawodach na orientację, ale najważniejszy miał być dla mnie maraton. Na zawodach w Czechosłowacji kupiłem sobie „maratonki”, nie musiałem już biec w trampkach z Krosna, czy adidasach Polsportu. Biegałem treningi po 20-30 kilometrów, często na szosie i w ostatnich dniach przed biegiem byłem przekonany że jestem w stanie pobiec na czas rzędu 2:50.
Ruszyłem żywo, co prawda po kilku dniach opadów zrobiło się ciepło, ale na pierwszych punktach nie piłem. Szkoda mi było czasu. Do dwudziestego kilometra udało mi się dobiec w 1:20, zawróciłem w Falenicy i po chwili zaczęło się. Poczułem się słabo i na chwilę musiałem się zatrzymać. Na przemian szedłem, stałem, chwilę biegłem i znowu szedłem. Doczołgałem się do wodopoju i kiedy napiłem się poczułem się… równie źle, tyle że inaczej. Mijali mnie kolejni rywale, a ja przeżywałem gorycz porażki.
Tak dobrnąłem do domu mojej teściowej – złapałem się ogrodzenia i powiedziałem. że dalej nie biegnę, niech robią co chcą. Żona z teściową kilka minut przekonywały mnie do skończenia biegu. Ruszyłem, jeśli takie określenie jest tu na miejscu. Brnąłem do mety, czas był znacznie słabszy niż w 1981. Poczułem gorycz porażki.