Archiwa

1982

IV Maraton Pokoju

 

Przez wiele miesięcy nie było wiadomo czy IV Maraton Pokoju w ogóle się odbędzie. Wprowadzenie stanu wojennego spowodowało, że bieganie zeszło na plan dalszy. W Polsce brakowało praktycznie wszystkiego (w dniu Maratonu Pokoju prasa doniosła o stworzeniu przez polskich uczonych nowego produktu żywnościowego – żulburgera, powstawał on przez podgrzanie serwatki z krwią zwierzęcą). Choć i tak czas stanu wojennego okazał się pod względem zaopatrzenia sklepów o wiele lepszy niż druga połowa dekady lat 80-tych…

26 września na starcie biegu maratońskiego stanęło ponad 2000 osób. Upalna pogoda sprawiła jednak, że odsetek „odpadów” był o wiele większy niż w latach wcześniejszych. Do mety dotarło w sumie 1727 osób. Gorsze także były czasy zwycięzców, szczególnie kobiet. Na mecie jako pierwszy pojawił się Zbigniew Pierzynka, olimpijczyk z Moskwy i mistrz Polski w maratonie z roku 1980. Wśród kobiet zwyciężyła Helena Kozioryńska, uznana przez redaktora Jacka Żemantowskiego za miss polskiego maratonu. Oboje zwycięzcy reprezentowali Wisłę Kraków. Maraton Pokoju pozostawał jednak przede wszystkim imprezą dla amatorów.

W czasie biegu zawodnicy wypili ponad 6000 litrów napojów, zużywając do tego około 20.000 plastikowych kubków. Widać było, że impreza jest coraz lepiej organizowana i biegacze coraz lepiej znają się na bieganiu. Tym razem nikt już nie wziąłby na serio pogłosek, że na trasę trzeba wziąć pięciozłotówki żeby zapłacić za kanapki w punktach odżywiania.

Na trasie prowadzącej ze Stadionu Dziesięciolecia do Falenicy i z powrotem znowu było sporo mieszkańców z napojami, owocami, ciastami. Kolejny raz Maraton Pokoju relacjonowała na żywo Telewizja Polska – w krótkich, kilkunastominutowych migawkach można było zobaczyć start i finisz najlepszych.

Wspomnienia uczestników

 

Tego maratonu mogło by nie być gdybym na czas przygotował wyniki z III Maratonu Pokoju.
Wyniki publikowaliśmy w dodatku do Kuriera Polskiego „Relaks”. Ale w pierwszej edycji nie zmieściły się wszystkie nazwiska i resztę musiałem już prywatnie szykować po godzinach, bo nie było to już przedsięwzięcie redakcji, tyle, że naczelny zgodził się to wydrukować.

Razem z Tomkiem Hopferem wyjechaliśmy na zaproszenie organizatorów zobaczyć jak wygląda maraton nowojorski. I tam już w listopadzie polonusi zaczęli nas przekonywać – gdzie wy chcecie wracać, przecież tam zaraz wprowadzą stan wyjątkowy? Mieliśmy propozycje pracy, pokazali nam studio w którym mogli byśmy robić programy.

 

Ale gdzieś w głowie była myśl – a kto zrobi następny maraton? No i zostały te wyniki, których nie zdążyłem opublikować. Wróciliśmy do Polski, ale z wynikami był problem – kilkanaście dni później wprowadzono stan wojenny i ja dostałem zakaz wstępu do redakcji. Próbowałem je kończyć po nocach przemykając się.

Ale kiedy przyszedł czas organizacji kolejnego maratonu zaczęliśmy robić swoje.

 

„Życie Warszawy”

 

38 kilometr maratonu, Prawie każdy z biegaczy przystaje na moment, posila się, oblewa wodą. Niektórzy zataczają się, są potwornie zmęczeni. Młody chłopiec z obsługi wciąż powtarza pytanie – obleć wodą? Obleć wodą? Wielu korzysta, utracili po 4-5 kilo wagi.

Bardzo różnie zachowywali się po minięciu mety. Jedni byli nieobecni myślą i obojętni na to co się dzieje wokoło, inni rozradowani widokiem ludzkich istot gorliwie podstawiali do pocałowania swoje zalane potem twarze, jeszcze inni wyciskali pocałunki na rączkach 16- letnich panienek.

Bardziej dbali o swój wygląd poprawiali fryzury przed wbiegnięciem na stadion. Większość była zmęczona i nie myślała o tym żeby zrobić dobre wrażenie na widzach i ładnie wyglądać na zdjęciu fotoreportera. Zachowanie ich dyktował stan zmęczenia. Byli tacy, którzy natychmiast kładli się na murawie.

Tych ostatnich ostrzegał doktor Albin Czech, mistrz Polski w maratonie w roku 1961.
– Chodzić, panowie, chodzić, nie wolno siadać ani kłaść się, bo za parę lat połamią was korzonki.