Archiwa

II MARATON POKOJU

II Maraton Pokoju

Był 14 września 1980 roku. Zaledwie dwa tygodnie wcześniej w Gdańsku zostały podpisane Porozumienia Sierpniowe. W Polsce oddychało się jakoś inaczej. A przed Stadionem Dziesięciolecia stało ponad dwa i pół tysiąca ludzi i wydawało się, że za chwilę zaczną się kłopoty. Bo tłum nie chciał cofnąć się za linię startu. Tomasz Hopfer apelował: Ludzie, cofnijcie się bo nie będzie jak was wystartować!. I chwilę później: Ludzie, cofnijcie się bo będzie afera!

Po chwili wystrzał startera i bieg ruszył. Tłum powoli przemieszczał się przed siebie – tą samą trasą, co przed rokiem. Tyle że o półtora kilometra dłuższą…

Stawka rywali była jeszcze silniejsza niż w debiucie, a faworytem był aktualny rekordzista Polski – Jerzy Gros. Nikt wtedy nie spodziewał się, że na kolejny start zawodnika legitymującego się posiadaniem aktualnego rekordu Polski w maratonie trzeba będzie czekać aż ćwierć wieku. W końcówce o zwycięstwo walczyli Gros z Jerzym Skarżyńskim. Zwyciężył rekordzista, zaś ten drugi marzenia o wygranej w stolicy musiał odłożyć na 9 lat. Wśród kobiet zwyciężyła Anna Bełtowska, ustanawiając przy okazji historyczny – bo pierwszy – rekord Polski pań w biegu maratońskim. Za plecami najlepszych im dalej tym bardziej piknikowa atmosfera, choć widać było lepsze niż rok wcześniej przygotowanie uczestników.

Ostatecznie linię mety przekroczyło aż 2289 osób. Skąd aż tylu? Po I Maratonie Pokoju w mediach było głośno o bieganiu i maratonie. Wypowiadali się na jego temat socjologowie, lekarze, dziennikarze. Ale najsilniej oddziaływały na wyobraźnię sylwetki ludzi biegnących ulicami – żeby coś sobie udowodnić, pojechać do Warszawy w dobrym towarzystwie, a może zyskać szacunek teściowej. Dla wielu była to zwyczajna ucieczka od szarego życia w PRL-u. Nie bez znaczenia był także fakt dopuszczania do biegu osób niepełnoletnich. Wystartowało ich aż 235 – wśród nich późniejszy zwycięzca Maratonu Warszawskiego i rekordzista Polski w maratonie Grzegorz Gajdus, który z wynikiem 3:50:22 zajął 1024 miejsce. Miał wtedy 13 lat…A polski rekord maratońskiej frekwencji ustanowiony w 1980 roku na II Maratonie Pokoju udało się poprawić w dopiero po 27 latach w Poznaniu. I to zaledwie o 35 osób.

Jan Niedźwiecki „Ułan”

(…) Do mojego osłabienia doszło to, że jednak chciało się ciągle pić. Dobrze, że niektórzy mieszkańcy w pobliżu trasy maratonu wynieśli wiadra z wodą, jak również ktoś polał nas wodą z sikawki. Ale to było za mało. Gdzieś około 30 km zaczęły mnie boleć pięty oraz stawy kolanowe. Niewłaściwy trening dawał znać. Każdy krok w trakcie dalszego biegu był mordęgą. Musiałem przystanąć i zacząłem maszerować. Zresztą takich idących zawodników było znacznie więcej, nie byłem więc odosobniony.

Po dobrej godzinie, gdzieś w okolicach mostu na „Trasie Łazienkowskiej”, (40 km) kiedy pojawiły się większe grupy widzów, którzy oklaskiwali maratończyków i zachęcali do biegu, zmusiłem się do dalszego truchtu. Te ostatnie 2 km były prawdziwą męką. I kiedy „na ostatnich nogach” dobrnąłem uszczęśliwiony do mety, tylko pozostawało mi „zwalić się” na murawę boiska.

Nie wiedziałem co się koło mnie dzieje. Bardzo zadowolony z ukończenia maratonu i uzyskania dyplomu (bo medali jeszcze wówczas nie przyznawano) nie wiedziałem nawet, które zająłem miejsce ani w jakim czasie. Dopiero wiele tygodni później okazało się, że uzyskałem 1.784 miejsce z czasem 4 godz. 42 min, co było dla mnie znaczącym sukcesem.

„Kurier Polski” z dn. 15 września 1980

I oto mamy 17.50, a więc od startu maratonu upłynęło 6 godz. 50 min.. Na mecie melduje się ostatnia czwórka: 72-letnia Helena Opiłowska z Gdyni, 42-letnia Stefania Łazik z Wrocławia, 33-letnia Maria Janaszek z Dobroszyc i 69-letni Jerzy Baliński z Warszawy. II Maraton Pokoju ukończyło 2291 osób. Wycofało się zaledwie 85.

Aż dziw bierze, że na tyle osób nie było poważnych przypadków niedyspozycji – powiedzieli Kurierowi dyżurni lekarze. – Nasze interwencje, a było ich ok. 500, ograniczały się do otarć naskórka stóp, pachwiny i pod pachami. 10 osób doznało urazu łękotki bądź zasłabło.
9-letni Bartek Dowiad, uczeń Szkoły Podstawowej nr 204 z Warszawy o Maratonie Pokoju dowiedział się w niedzielę rano od ojca. No i spróbował swych sił, pokonując trasę 42.195 m w 5,5 godziny.

Najstarszym uczestnikiem Maratonu Pokoju był 72-letni Aleksander Pietroń z Bydgoszczy. Jego czas 6:26:38. – Na trasie odparzyłem sobie lewą nogę i z konieczności musiałem ograniczyć się do marszobiegu. Ale jestem już bogatszy w doświadczenia.

Wojtek Wanat

Dlaczego mając czternaście lat zdecydowałem się przebiec maraton? Przez całe życie byłem słabszy. Do drużyny na WFie zawsze wybierali mnie na końcu. Kiedy przeczytałem o tym jak tłum ludzi rok wcześniej przebiegł maraton, wiedziałem – też to zrobię. I tak jak tamci ludzie stanę się kimś wyjątkowym, ważnym, jak człowiek który przebiegł maraton żeby zyskać szacunek teściowej.

Moi rodzice też chcieli żebym był kimś wyjątkowym, więc z radością podpisali zgodę na mój udział w biegu. Pozostała tylko formalność – przelecieć te 42 kilometry. Początek był fantastyczny – tłum ludzi odliczający ostatnie sekundy przed startem; jeszcze dzisiaj czuję w takich momentach ciarki; strzał i ruszyliśmy.

Po kilku kilometrach wbiegam na wał przeciwpowodziowy i patrzę – przed nami i za nami rzeka ludzi, to było dla mnie coś fantastycznego. Zaczęły się rozmowy. Kiedy mówię ile kilometrów przebiegłem w ramach przygotowań, jeden ze współbiegaczy patrzy na mnie dziwnie. Powinienem być bardziej z przodu czy raczej z tyłu – pytam. Raczej w domu, przed telewizorem – pada odpowiedź. Ale ja wiem lepiej na ile mnie stać – biegałem w przełajach nawet na półtora kilometra i potrafiłem przejść ponad dwadzieścia, więc i tym razem dam radę. Miedzy dwudziestym a trzydziestym kilometrem zacząłem przekonywać się czym jest maraton, a po trzydziestym piątym byłem gotowy przyznać mojemu rozmówcy rację. Ale osoba, której nie wierzyłem na początku, w tym czasie była już chyba na mecie.

1981

Trzeci Maraton Pokoju

Trzeci Maraton Pokoju pod wieloma względami był niepowtarzalny. Co prawda nie udało się poprawić rekordu frekwencji, ale znowu na mecie zameldowało się ponad 2000 biegaczek i biegaczy. Zwyciężyła zawodniczka z USA Cindy Wuss, poprawiając o ponad pięć minut swój wynik z maratonu nowojorskiego. Została pierwszą w historii zagraniczną zwyciężczynią biegu. Druga na mecie była aktualna rekordzistka Polski w biegu maratońskim, Anna Bełtowska-Król – rok wcześniej pierwsza. A Amerykanka przeszła do historii z jeszcze jednego powodu – jej zdjęcie zrobione w czasie biegu (autorstwa Leszka Fidusiewicza) zdobyło główną nagrodę w konkursie stowarzyszenia dziennikarzy sportowych (AIPS) za rok 1981.

W kategorii mężczyzn zdecydowanie – z przewagą ponad 4 minut – wygrał Jerzy Finster. Jednak szybki początek biegu kosztował go tak wiele sił, że obawiał się pod koniec trasy o to, czy w ogóle zdoła go ukończyć. O drugie miejsce do końca walczyli Henry Paskal i Ryszard Krukar. Piąty na mecie Tadeusz Rutkowski ukończył bieg mimo wystającego z buta gwoździa i dramatycznie zmasakrowanej stopy!

Wart odnotowania jest fakt pierwszego „korespondencyjnego” udziału w maratonie. Jerzy Stasikowski w dniu imprezy przebywał służbowo w Iraku. Tam też odmierzył trasę 42 km 195 m i w ten sposób zaliczył swój trzeci Maraton Pokoju. W Warszawie znowu pobiegło bardzo wielu młodych i bardzo młodych biegaczy: 54 osoby miały piętnaście lub mniej lat. Na mecie maratończycy po raz pierwszy otrzymywali medale.

Podczas trzeciej imprezy w Warszawie nie obeszło się bez dramatycznych sytuacji. 38-letni biegacz z Częstochowy zasłabł na trasie (przyczyną było zaburzenie pracy układu krążenia) i kilka dni spędził w Szpitalu Praskim. Gdyby nie szybka pomoc medyczna mogło by się skończyć tragicznie. W Szpitalu Praskim przygodę z Maratonem Pokoju skończyło też dwóch kibiców, w których wjechał rozpędzony samochód, oraz ofiary nieświeżych kurczaków – biegacze z Gdyni z objawami zatrucia.

Godna odnotowania była także wizyta organizatorów New York City Marathon. Przyjechali zobaczyć jak w tak trudnej sytuacji jaka panowała w tym czasie w Polsce można zorganizować tak dużą i tak udaną imprezę.

Wspomnienia uczestników:
Józef Kmieciński

Do biegania maratonu namówił mnie kolega – Sławek Pieniek. Pojechałem kiepsko przygotowany do biegania takiego dystansu. Owszem biegałem, ale nie pod aż taki wysiłek. Miałem trampki, na grubej podeszwie, ale trampki, dwa tygodnie później leczyłem odparzone stopy.
Nie biegłem na jakiś określony czas, nie wiedziałem, jakie tempo będzie odpowiednie. Przy trasie co pięć kilometrów masażystki – uczennice jakiejś szkoły medycznej. Trochę żałowałem, że nie mam pretekstu żeby skorzystać z ich pomocy.

Na mecie nie miałem wrażenia, że jestem jakoś ogromnie zmęczony. Była tylko radość z tego, że jestem na mecie, że biegnę prawie pełne okrążenie na Stadionie, na którym działo się wcześniej tyle ważnych dla naszego sportu rzeczy. I duma, kiedy dziewczyna zakładała mi na szyję medal. Obawiałem się jakiegoś dramatu, a nic takiego się nie stało.

Dramat przyszedł rok później, kiedy świetnie przygotowany, w dobrych, kupionych w Czechach butach, stałem kurczowo trzymając się barierki posesji mojej teściowe (Wał Miedzeszyński 373) i mówiłem, że dalej nie pobiegnę. Teściowa z żoną przekonały mnie – ukończyłem swój drugi Maraton Pokoju. Ale to już zupełnie inna historia.

Janusz Kalinowski

Biuro Maratonu mieściło się w pokoiku redakcji sportowej Kuriera Polskiego. Po północy, kiedy redakcja kończyła pracę przychodziły osoby chcące pomóc jakoś przy organizacji imprezy. Dziewczyny przepisywały pisma z prośba o pomoc. Nie był tak jak teraz, kiedy wystarczy kliknąć – skopuj, wklej, zmienić nazwę zakładu. Wszystkie prośby o pomoc powstawały jak nowe listy – każde trzeba było napisać od początku. Brakowało dosłownie wszystkiego – choćby kalki do kolejnych pism. Taki był czas.

Mój szef cierpliwie znosił dziesiątki telefonów z pytaniami o Maraton Pokoju. Odpowiadał: „Niech pan zadzwoni po czternastej, wtedy będzie pan Kalinowski”.

W pewnym momencie jakiś życzliwy kolega doniósł, że przyjmuję w pokoju redakcyjnym po północy kobiety. Naczelny wezwał mnie na rozmowę i zapytał, co my tam robimy z dziewczynami po nocach? Kiedy usłyszał, że maraton, mrugnął okiem dając do zrozumienia że to wytłumaczenie jak każde inne. I sprawy potoczyły się swoimi torami.

Wszystko, co działo się przy okazji pierwszych maratonów odbywało się dzięki całkowicie społecznej pracy dziesiątków ludzi.

I Maraton Pokoju

I Maraton Pokoju

Ostatniego dnia września 1979 roku po raz pierwszy w naszym kraju odbył się masowy bieg maratoński, otwarty dla zarówno dla zawodowców, jak i dla biegaczy-amatorów. Podczas pierwszych tego rodzaju imprez w Berlinie i Nowym Jorku startowało około setki biegaczy – w Warszawie trasę premierowego Maratonu Pokoju pokonało aż 1861 osób. Był to największy maraton w Europie anno domini 1979! Taka frekwencja była przede wszystkim zasługą działań Tomasza Hopfera – dziennikarza Telewizji Polskiej i byłego 400-metrowca, który w ramach telewizyjnej akcji „Bieg po zdrowie” propagował bieganie i udział w Maratonie Pokoju.

Osoby, które podjęły się trudu zorganizowania biegu, nie miały łatwego zadania, a najtrudniejszą przeszkodę musiały pokonać już na samym początku. Trzeba było bowiem przekonać władze (podówczas przede wszystkim partyjne), że maraton nie będzie zagrażał porządkowi w socjalistycznej ojczyźnie. Zadaniu temu sprostali Zbigniew Zaremba, pierwszy dyrektor Maratonu Pokoju i Józef Węgrzyn – dziennikarz (który poza tym że był jednym z głównych organizatorów, pokonał trasę biegu w dobrym czasie 3:17:35). Zresztą czasy uzyskane przez zawodników były w 1979 roku znakomite! Zwycięzca, Kazimierz Pawlik, osiągnął linię mety po 2 godzinach 11 minutach i 34 sekundach! Po biegu jednak okazało się, że trasa była nieco (o około półtora kilometra…) krótsza od regulaminowej. A wszystko to mimo wykorzystania do pomiaru trasy dwóch samochodów i pistoletu laserowego.

Niecodzienne były nagrody dla zwycięzców – obrazy wybitnych polskich malarzy (na czele ze Starowieyskim i Hasiorem). Zwycięzcy nie byli wtedy takimi nagrodami zachwyceni, teraz zaś ich wartość jest ogromna. Za plecami czołówki toczyła się zacięta walka z własną słabością, niedoskonałością sprzętu i niedostatkami organizacyjnymi. Przy trasie, którą przezornie wyrzucono poza miasto (biegła ze Stadionu Dziesięciolecia, przy torach kolejowych do Falenicy i Wałem Miedzeszyńskim z powrotem do Stadionu) poza zorganizowanymi przez organizatora punktami odżywiania mieszkańcy wystawiali wiadra wody, herbatę, a nawet – będącą wtedy rarytasem – czekoladę. Amatorzy bez doświadczenia – bo przecież nie mieli okazji by je wcześniej zdobyć – z odparzonymi w trampkach nogami, obiecywali sobie: za rok tu wrócę.

Wspomnienia uczestników

Andrzej Szałowski

Taki był właśnie mój I Maraton Pokoju – pierwszy w życiu numer startowy, pierwsze uczucie wolności po starcie. Najtrudniejszy odcinek wiódł wzdłuż toru kolejowego Warszawa-Otwock. Kilkanaście kilometrów w linii prostej – żadnego zakrętu i monotonia, która paraliżowała siły. Gdy już wracałem na Stadion X-lecia, na Wale Miedzeszyńskim zatrzymywałem się często ze zmęczenia, wykonywałem skłony, a nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Miałem wtedy niewiele sił, bo mało trenowałem, a buty w jakich biegałem, trudno było nazwać sportowymi. I przy tak morderczym wysiłku, osiągając linię mety, której nie widziałem lecz tylko czułem, doznałem najwspanialszego uczucia, które już nigdy nie powtórzyło się. To można przeżyć tylko za pierwszym razem, a nie można tego w żaden sposób opisać. „Uniosłem” się wówczas nad całym stadionem i poczułem się lekki niczym ptak. Od tego czasu pozwoliłem maratonowi zawładnąć sobą i zmienić swoje życia. Zwieńczeniem tych doznań było wręczenie mi dyplomu z autografem Tomasza Hopfera. Przy następnych maratonach takiego dyplomu już nie było.

Dariusz Lipiec

Najbardziej dokucza ból sztywniejących coraz bardziej mięśni ud. Teraz nie można zmienić tempa, nogi coraz mniej posłuszne są mojej woli. Coraz więcej ludzi serdecznie dopingujących. Machają rękami, coś wołają, bija brawa. Uśmiecham się też mimo zmęczenia, jestem wzruszony tą serdecznością, oklaskami i tym, że kończę maraton. Z daleka widzę już Most Poniatowskiego. Myślami jestem już przy rodzinie, która czeka na mnie na mecie i chyba trochę niepokoi się jak znoszę trudy biegu i w jakiej formie zamelduje się na mecie. Rozmyślania te gwałtownie przerywa niemal paraliżujący ból mięśni ud. Bardziej skaczę na sztywnych zdrętwiałych nogach niż biegnę. Denerwuję się czy jakoś to opanuję. Patrzę na mijającego mnie jasnowłosego zawodnika i dziwię się, że ma taki długi krok. Most, ostatni punkt orientacyjny tak powoli przybliża się. Już niedaleko. Mijam z lewej szatnie, w których rozbieraliśmy się. Wszystko jednak ma swój kres. Nagle z prawej strony ulicy, niedaleko Mostu Poniatowskiego wyskakuje niemal wprost na mnie Jurek Ziomkowski, z którym z górą dwadzieścia lat wstecz należałem do sekcji kolarskiej warszawskiej Spójni: „Darek, robię ci zdjęcie, już zaraz za mostem meta, teraz przyłóż”.

Janusz Kalinowski

Ten pierwszy maraton był nieprawdopodobny ze względu na atmosferę, którą stworzyli biegacze. Do dziś pamiętam że to było tak jakby się biegło w wielkiej rodzinie. Bo ludzie pytali jeden drugiego: Jak się czujesz, a może ci coś podać a chcesz cukier, jakiś napój? Taka atmosfera, w której jeden dbał o drugiego, wszystkim zależało na tym żebyśmy wszyscy ten maraton ukończyli. Na półmetku doszła taka wiadomość, jeden drugiemu ją podawał, że Monika Hopfer sprzeciwiła się ojcu i chce biec do mety, bo miało być tak że tylko wystartuje, a później zejdzie. Ojciec dostaje szału, a ona chce biec do końca. A jak taka dziewczyneczka, mająca dwanaście czy trzynaście lat biegnie to ja też dam radę. Atmosfera była potęgowana przez mieszkańców, którzy wynosili jakieś ciasta, wiktuały, nie wiem, co tam było, bo nie jadłem. Ten Stadion Dziesięciolecia w tamtych latach był symbolem sukcesów naszego sportu. Wiele osób pamiętało mecz 1958 roku w Polska – USA gdzie te 100.000 ludzi dopingowało.

2011

33. Maraton Warszawski

Maratońska niedziela upłynęła pod znakiem rekordów. 33. Maraton Warszawski przyciągnął na linię startu 4157 zawodników, z których 4061 ukończyło bieg. Jest to najwyższa frekwencja w historii biegu. Na mecie padł także nowy rekord imprezy – Kenijczyk John Sammy Kibet ukończył maraton z czasem 2:08:17. Na całej długości trasy zawodnikom towarzyszyły oklaski, okrzyki otuchy oraz akompaniament wuwuzel.

Tegoroczny Maraton Warszawski to rekord frekwencji. Na starcie stawiło się 4157 uczestników z 45 krajów. Wśród nich mogliśmy zobaczyć profesjonalistów, którzy ramię w ramię z amatorami biegania pokonali dystans 42,195 km. Wzdłuż trasy przygotowano liczne punkty kibicowania, dzięki czemu oklaski, okrzyki otuchy oraz akompaniament wuwuzel towarzyszył maratończykom niemal przez cały bieg. Znakomicie sprawdziła się także muzyczna oprawa zawodów. Dla uczestników zagrali muzycy z zespołu Czarna Mamba, Pogotowie Energetyczne oraz bębniarze z KLICK&DRUM. Na mecie witał biegaczy charyzmatyczny DJ Paweł Pawelec z Radia Eska, a grupa The Electric Lemons zagrała koncert zwieńczający całe zawody.

Autorem wielkiej niespodzianki 33. Maratonu Warszawskiego okazał się John Sammy Kibet. Samotna walka z trasą o długości 42,195 km przyniosła mu zwycięstwo, wynik lepszy od rekordu Polski oraz nagrodę główną – samochód Volvo XC60. 29-letni Kenijczyk pokonał królewski dystans w czasie 2:08:17. Drugi na mecie pojawił się jego rodak – Mussau Mwanzia (2:13:22), a trzeci Etiopczyk Mohammed Temam (2:13:41). Najlepsi polscy biegacze: Artur Kozłowski, Michał Kaczmerek, Marcin Chabowski oraz Błażej Brzeziński przebiegli cały dystans w grupie, trzymając mocne, równe tempo i ostatecznie uplasowali się tuż za podium, zajmując kolejno: czwarte, piąte, szóste i siódme miejsce. Na szczególne gratulacje zasłużył pierwszy z polskich reprezentantów – Artur Kozłowski, który widocznie zapomniał już o swojej ubiegłorocznej kontuzji i pokazał, że znowu jest w szczytowej formie. Niedzielny wyścig Artur zakończył z rezultatem 2:14:01, czym o prawie trzy minuty poprawił swój dotychczasowy wynik na tym dystansie.

Wśród kobiet triumfowała Svietlana Stanko z Ukrainy, która pokonała trasę w czasie 2:31:28. Jako druga na mecie zameldowała się Rael Jepyator z Keni (2:34: 23). Na trzecim miejscu uplasowała się Olga Kalendarova-Ochal (2:37:58).
Nie można nie wspomnieć o wspaniałej postawie pozostałych uczestników maratonu – ogromnej rzeszy biegaczy amatorów. Nowa, szybsza trasa, doskonała praca wolontariuszy, podających napoje i odżywki oraz gorący doping tysięcy kibiców wzdłuż całego dystansu przyniosły wiele rekordów życiowych i świetnych wyników.

33. Maraton Warszawski odbył się jako memoriał Piotra Nurowskiego. W ten sposób Fundacja „Maraton Warszawski” oraz patron honorowy biegu – Polski Komitet Olimpijski – chcieli uczcić pamięć jedenastego prezesa PKOl. W ramach memoriału zorganizowany został także drugi bieg – Bieg Olimpijski, w którym ku czci Piotra Nurowskiego pobiegli jego członkowie rodziny, przyjaciele i współpracownicy. Dziesięć minut po maratończykach wystartowało 838 biegaczy. Uczestnicy Biegu Olimpijskiego mieli do pokonania 8 km. Wśród zawodników można było zobaczyć takie sławy olimpijskie jak: Leszek Blanik, Robert Korzeniowski, Paweł Nastula czy Grażyna Rabsztyn.

Coraz bardziej popularne staje w Polsce bieganie charytatywne. W 33. Maratonie Warszawskim na rzecz niepełnosprawnych dzieci pobiegła grupa 24… Spartan. Biegacze w strojach antycznych wojowników pokonali dystans 42,195 km w niewiele ponad 5 godzin. W zawodach pod szyldem Fundacji „10 kwietnia” działającej na rzeczy wsparcia edukacji dzieci osób poszkodowanych w służbie publicznej, wystartowało ponad stu mundurowych.

2012

34. Maraton Warszawski

Malownicza trasa, rekordowa ilość uczestników i kibiców oraz spektakularny finisz na Stadionie Narodowym w Warszawie – tak wyglądała 34. edycja Maratonu Warszawskiego.

W 34. Maratonie Warszawskim aż 6913 biegaczy podjęło wyzwanie pokonania 42 195 m! Była to najwyższa frekwencja w historii biegów maratońskich w Polsce. Maraton Warszawski pod względem liczebności przegonił znane biegi maratońskie takiej jak Praga, Wiedeń czy Ateny. Triumfatorem okazał się James Mbiti Mutua, który królewski dystans pokonał w 02:15:02. Z kolei z czasem 02:34:15 Mistrzynią Polski Kobiet w Maratonie została Agnieszka Ciołek.

Dystans 42 195 m pokonało w wyznaczonym limicie czasowych 6797 profesjonalistów i amatorów biegania. Na całej trasie sportowych śmiałków dopingowali żywiołowi kibice z mieszkańcami Ursynowa na czele. Pozytywna energia płynęła z licznych punktów kibicowania oraz od indywidualnych grup wiwatujących na szlaku maratońskim. Ponadto do mety niosła biegaczy również muzyka. Dla uczestników zagrali muzycy z grupy perkusyjnej Sals Hall Ortodox wraz z Teamem JIWOK, Marimbaki – jedna z najmłodszych grup bębniarskich w Polsce, Pogotowie Energetyczne, reprezentacja Fundacji Synapsis prowadząca akcję „Biegiem na Pomoc”, zespoły perkusyjne Ritmodelia i Drumbastic oraz uczestnicy Ursynowskiej Strefy Kibicowania i akcji Mistrzowie Kibicowania. Po raz pierwszy Maratonowi Warszawskiemu towarzyszył Maraton Sztuki, inicjatywa łącząca sport i sztukę. W czterech punktach na trasie kibice mieli okazję zapoznać się z twórczością młodych artystów.

O godzinie 9:00 z Mostu Poniatowskiego wystartowało prawie siedem tysięcy osób z 61 krajów. Od razu mocno do przodu ruszyła silna polska reprezentacja w składzie Paweł Ochal, Marian Błaziński, Yared Shegumo i Michał Kaczmarek, który w roli pacemakera prowadził grupę do 21 kilometra. Za nimi z 30 sekundową stratą biegła grupa Kenijczyków, jednak tylko jeden z nich zapisał się w historii tegorocznego biegu. Na 30 kilometrze James Mbiti Mutua miał do prowadzących, Mariana Błazińskiego i Yareda Shegumo ponad 40 sekundową stratę biegnąc jako czwarty za Pawłem Ochalem. To jednak właśnie on zdobył laury w tegorocznej edycji biegu. Przez ostatnie pięć kilometrów o zwycięstwo walczyli Yared Shegumo i Marian Błaziński. Niespodziewanie jednak w tunelu stadionu wyprzedził ich James Mbiti Mutua mijając metę jako pierwszy z czasem 2:15:02. Yared Shegumo finiszował jako drugi (02:15:26), a wprost za nim w czasie 02:15:34 wbiegł Marian Błaziński.

Wśród kobiet od początku trasy faworytka była tylko jedna. Rywalizację wygrała Agnieszka Ciołek, która zdobyła tytuł Mistrzyni Polski Kobiet w Maratonie z czasem 02:34:15. Za nią uplasowały się na podium: Katarzyna Durak z czasem 02:41:52 i Ewa Kucharska (02:46:37). W Mistrzostwach Polski nie brała udziału Brytyjka Joanna Zakrzewski (02:45:13), która dotarła na metę jako trzecia kobieta i stanęła na podium 34. Maratonu Warszawskiego.

Dzięki modyfikacji trasy, w tegorocznym maratonie mogły wystartować również osoby niepełnosprawne na wózkach. Pierwszym wózkarzem na mecie okazał się Tomasz Hamerlak, który pokonał dystans w czasie 01:52:10. Drugie miejsce w tej kategorii zajął Kamil Rosiek z czasem 02:23:07, a trzecie Robert Wątor (02:23:08).

34. Maraton Warszawski był również nieoficjalnym maratonem pomocy. Podczas tegorocznej edycji można było wesprzeć między innymi: kampanię Amnesty International „Stop Przymusowym Wysiedleniom”, Fundację Bátor Tábor zbierającą pieniądze na międzynarodowe obozy wakacyjne dla chorych dzieci oraz zbiórkę funduszy dla Daniela, 4-latka u którego zdiagnozowano autyzm wczesnodziecięcy. Z kolei Fundacja Przeciwko Leukemii oraz Ośrodek Dawców Szpiku Medigen zachęcały do zarejestrowania się jako potencjalny dawca szpiku.