28 września 2025 / September 28th, 2025
 

1981

19-11-2015 15:11

Trzeci Maraton Pokoju

Trzeci Maraton Pokoju pod wieloma względami był niepowtarzalny. Co prawda nie udało się poprawić rekordu frekwencji, ale znowu na mecie zameldowało się ponad 2000 biegaczek i biegaczy. Zwyciężyła zawodniczka z USA Cindy Wuss, poprawiając o ponad pięć minut swój wynik z maratonu nowojorskiego. Została pierwszą w historii zagraniczną zwyciężczynią biegu. Druga na mecie była aktualna rekordzistka Polski w biegu maratońskim, Anna Bełtowska-Król – rok wcześniej pierwsza. A Amerykanka przeszła do historii z jeszcze jednego powodu – jej zdjęcie zrobione w czasie biegu (autorstwa Leszka Fidusiewicza) zdobyło główną nagrodę w konkursie stowarzyszenia dziennikarzy sportowych (AIPS) za rok 1981.

W kategorii mężczyzn zdecydowanie – z przewagą ponad 4 minut – wygrał Jerzy Finster. Jednak szybki początek biegu kosztował go tak wiele sił, że obawiał się pod koniec trasy o to, czy w ogóle zdoła go ukończyć. O drugie miejsce do końca walczyli Henry Paskal i Ryszard Krukar. Piąty na mecie Tadeusz Rutkowski ukończył bieg mimo wystającego z buta gwoździa i dramatycznie zmasakrowanej stopy!

Wart odnotowania jest fakt pierwszego „korespondencyjnego” udziału w maratonie. Jerzy Stasikowski w dniu imprezy przebywał służbowo w Iraku. Tam też odmierzył trasę 42 km 195 m i w ten sposób zaliczył swój trzeci Maraton Pokoju. W Warszawie znowu pobiegło bardzo wielu młodych i bardzo młodych biegaczy: 54 osoby miały piętnaście lub mniej lat. Na mecie maratończycy po raz pierwszy otrzymywali medale.

Podczas trzeciej imprezy w Warszawie nie obeszło się bez dramatycznych sytuacji. 38-letni biegacz z Częstochowy zasłabł na trasie (przyczyną było zaburzenie pracy układu krążenia) i kilka dni spędził w Szpitalu Praskim. Gdyby nie szybka pomoc medyczna mogło by się skończyć tragicznie. W Szpitalu Praskim przygodę z Maratonem Pokoju skończyło też dwóch kibiców, w których wjechał rozpędzony samochód, oraz ofiary nieświeżych kurczaków – biegacze z Gdyni z objawami zatrucia.

Godna odnotowania była także wizyta organizatorów New York City Marathon. Przyjechali zobaczyć jak w tak trudnej sytuacji jaka panowała w tym czasie w Polsce można zorganizować tak dużą i tak udaną imprezę.

Wspomnienia uczestników:
Józef Kmieciński

Do biegania maratonu namówił mnie kolega – Sławek Pieniek. Pojechałem kiepsko przygotowany do biegania takiego dystansu. Owszem biegałem, ale nie pod aż taki wysiłek. Miałem trampki, na grubej podeszwie, ale trampki, dwa tygodnie później leczyłem odparzone stopy.
Nie biegłem na jakiś określony czas, nie wiedziałem, jakie tempo będzie odpowiednie. Przy trasie co pięć kilometrów masażystki – uczennice jakiejś szkoły medycznej. Trochę żałowałem, że nie mam pretekstu żeby skorzystać z ich pomocy.

Na mecie nie miałem wrażenia, że jestem jakoś ogromnie zmęczony. Była tylko radość z tego, że jestem na mecie, że biegnę prawie pełne okrążenie na Stadionie, na którym działo się wcześniej tyle ważnych dla naszego sportu rzeczy. I duma, kiedy dziewczyna zakładała mi na szyję medal. Obawiałem się jakiegoś dramatu, a nic takiego się nie stało.

Dramat przyszedł rok później, kiedy świetnie przygotowany, w dobrych, kupionych w Czechach butach, stałem kurczowo trzymając się barierki posesji mojej teściowe (Wał Miedzeszyński 373) i mówiłem, że dalej nie pobiegnę. Teściowa z żoną przekonały mnie – ukończyłem swój drugi Maraton Pokoju. Ale to już zupełnie inna historia.

Janusz Kalinowski

Biuro Maratonu mieściło się w pokoiku redakcji sportowej Kuriera Polskiego. Po północy, kiedy redakcja kończyła pracę przychodziły osoby chcące pomóc jakoś przy organizacji imprezy. Dziewczyny przepisywały pisma z prośba o pomoc. Nie był tak jak teraz, kiedy wystarczy kliknąć – skopuj, wklej, zmienić nazwę zakładu. Wszystkie prośby o pomoc powstawały jak nowe listy – każde trzeba było napisać od początku. Brakowało dosłownie wszystkiego – choćby kalki do kolejnych pism. Taki był czas.

Mój szef cierpliwie znosił dziesiątki telefonów z pytaniami o Maraton Pokoju. Odpowiadał: „Niech pan zadzwoni po czternastej, wtedy będzie pan Kalinowski”.

W pewnym momencie jakiś życzliwy kolega doniósł, że przyjmuję w pokoju redakcyjnym po północy kobiety. Naczelny wezwał mnie na rozmowę i zapytał, co my tam robimy z dziewczynami po nocach? Kiedy usłyszał, że maraton, mrugnął okiem dając do zrozumienia że to wytłumaczenie jak każde inne. I sprawy potoczyły się swoimi torami.

Wszystko, co działo się przy okazji pierwszych maratonów odbywało się dzięki całkowicie społecznej pracy dziesiątków ludzi.