Archiwa
2000
XXII WARSZAWSKI MARATON POKOJU
Rok dwutysięczny był ostatnim rokiem dwudziestego wieku, a nawet drugiego tysiąclecia. Andrzej Wajda dostał Oskara za całokształt twórczości. Z igrzysk w Sydney polscy lekkoatleci przywieźli cztery złote medale: dwa Robert Korzeniowski, a po jednym młociarze – Kamila Skolimowska i Szymon Ziółkowski.
Aby ułatwić maratończykom zdobycie minimów olimpijskich PZLA postanowiła rozegrać Mistrzostwa Polski w czasie Maratonu Warszawskiego, który wyjątkowo odbył się na początku maja – jak powszechnie wiadomo upały, które często zdarzają się o tej porze roku, sprzyjają uzyskiwaniu dobrych wyników. Na starcie stanęła cała krajowa czołówka. Jednak tempo nadane w pierwszej części trasy w połączeniu z upałem spowodowało, że większość najlepszych zrezygnowało z biegu. Zwyciężył Mirosław Plawgo, jednak jego wynik nie okazał się wystarczający do wyjazdu na Igrzyska. Wśród pań Karina Szymańska nie wygrała po raz czwarty z rzędu – musiała uznać wyższość Ewy Fliegert. W klasyfikacji drużynowej najlepsza była Legia Warszawa.
W momencie, kiedy zwycięzcy wbiegali na metę organizatorzy zagapili się i ukradzione zostało większość z przygotowanych medali – wystarczyło ich zaledwie dla pierwszych trzystu zawodników.
Mimo starań organizatorów – na trasie przygotowane było 8000 litrów napojów czyli ponad 10 litrów na startującego – pogoda dała się biegaczom we znaki. Jak stwierdziła dr Małgorzata Zembrzuska, szefowa zespołu zajmującego się opieką medyczną: na trasie zasłabło tylko pięć osób, a jedynie dwie zostały przewiezione do szpitala.
Po raz pierwszy rozegrano także półmaraton. Na mecie w Wilanowie jako pierwsi zameldowali się Białorusin Aleksander Gordiejew i warszawianka Alina Sakwa. We wrześniu zakończono produkcję „maluchów”.
1999
1999
1999
1999
1998
1998
XX MARATON WARSZAWSKI
W roku dwudziestego Maratonu Warszawskiego Polska została podzielona na 16 województw. Pojawiły się wtedy także nieobecne od lat siedemdziesiątych powiaty. W finale piłkarskich mistrzostw świata Francja pokonała 3:0 Brazylię. W sierpniu w wypadku samochodowym zginęli Władysław Komar i Tadeusz Ślusarski.
Po XIX Maratonie Warszawskim prezes PKOl i Centralnego Urzędu Kultury Fizycznej i Turystyki Stanisław Paszczyk powiedział: „Pomogę by w jubileuszowym maratonie wystartowało 5000 osób”, zaś Prezydent Warszawy Marcin Święcicki stwierdził, że jubileuszowy XX Maraton Warszawski będzie lepszy niż XIX. Niestety, tylko pan Prezydent miał rację.
Maraton Warszawski odbył się przy mizernym zainteresowaniu mediów i dobrej dla wyczynowców – chłodnej i bezwietrznej – pogodzie, która jednak mniej już odpowiadała amatorom.
Najlepszych w pierwszej połowie poprowadził, występujący w roli „zająca”, mistrz Polski w maratonie Wiesław Perszke, jednak prowadzona przez niego grupa później została wchłonięta przez wolniejszych biegaczy i to oni rozegrali miedzy sobą walkę o zwycięstwo. Jako pierwszy na metę wbiegł Grzegorz Głogosz – z urodzenia warszawiak, mieszkający w Przesiece, a reprezentujący Ekspres Katowice. Wśród kobiet drugi raz z rzędu zwyciężyła Karina Szymańska. Młoda jak na maraton, dwudziestotrzyletnia zawodniczka pobiła równocześnie rekord trasy.
Podobnie jak przy większości jubileuszowych maratonów frekwencja była lepsza niż w latach poprzedzających, mimo ogólnej tendencji spadkowej widocznej od połowy lat dziewięćdziesiątych.
Wśród amatorów warto zwrócić uwagę na Antoniego Gajewskiego, zawodnika reprezentującego warszawską Akademię Wychowania Fizycznego. Pokonał trasę maratonu w czasie nieco ponad cztery godziny. Jak na swoje 63 lata to nieźle, w kategorii rektorów wyższych uczelni – ścisła światowa czołówka. Bohaterami byli jednak wszyscy, którzy pokonali trasę.
1997
XIX WARSZAWSKI MARATON POKOJU
W 1997 roku uchwalono w Polsce nową Konstytucję, wybory do Sejmu wygrała Akcja Wyborcza Solidarność, Pidżama Porno nagrała płytę Złodzieje Zapalniczek, a sudoku nazywało się jeszcze „Dziewięć po Dziewięć”. 2 października rozpoczęła nadawanie stacja TVN, a w trzy dni później odbył się Maraton Warszawski – po raz pierwszy w historii nie we wrześniu, a w październiku.
Była to już dziewiętnasta edycja tej imprezy. Przez szereg lat biegacze apelowali o przesunięcie imprezy na pierwszą niedzielę października, tak żeby osoby, które chcą wystartować w Warszawie i Berlinie, mogły pobiec w obu maratonach. Wielu osobom ten pomysł bardzo się podobał, aż do niedzieli – dnia startu.
Sobotni dodatek stołeczny Gazety Wyborczej donosił: „W niedzielę od 10 do 15 Trakt Królewski i Wisłostrada dla sprinterów. Pobiegną w XIX Maratonie Warszawskim”. Jeszcze na kilka dni przed biegiem głównego faworyta upatrywano w Kenijczyku Bernardzie Bojo. Jednak na pytanie dziennikarzy gdzie on jest organizatorzy odpowiadali, że ciągle go szukają. Zarezerwowany w hotelu Jan III Sobieski pokój czekał, a telefon menadżera milczał. Faworyt nie znalazł się do końca.
Bieg rozegrali więc miedzy sobą przede wszystkim krajowi biegacze. Maraton rozpoczął się przy mało sprzyjającej, wietrznej i lekko deszczowej pogodzie. Spowodowała ona, że walka odbywała się w grupie, która dopiero na końcu rozerwała się. Zwyciężył po raz trzeci Wiesław Lenda, czemu nie należy się dziwić, gdyż żona przed wyjazdem do Warszawy powiedziała mu, żeby bez pieniędzy nie wracał. Chwilę po finiszu męskiej czołówki nastąpiło oberwanie chmury. Pogoda z niesprzyjającej zmieniła się w okropną. W lejącym deszczu finiszowała najlepsza kobieta – Karina Szymańska, pokonując o ponad siedem minut triumfatorkę poprzednich trzech edycji Elenę Cuchło.
Później do mety docierali przemoczeni, wychłodzeni amatorzy, ale tylko około 50 osób nie ukończyło biegu mimo fatalnej pogody. Nieliczni kibice ratowali maratończyków herbatą z cytryną i miodem zabraną przezornie na trasę.
W odbywającym się w tym samym czasie biegu dziecięcym swoją kategorię wiekową wygrała Agnieszka Lewandowska.
Wspomnienia uczestników
Tomasz Mroński
Widzę, że podłe warunki pogodowe dają się wielu startującym zdrowo we znaki. Mijam kilku ludzi, których normalnie nie miałbym prawa wyprzedzić. Niektórzy nie znoszą zimna, mnie to a szczęście wręcz pomaga. 30-ty kilometr – 2:17:30. Jest dobrze, ale moce niebieskie chyba chcą nas dobić, bo z mżawki robi się deszcz, a za chwilę istne oberwanie chmury. W ciągu minuty asfalt znika pod kałużami wody. Przy zacinającym w twarz wietrze efekt jest zabójczy – masy wody wręcz stawiają na baczność. Udaje mi się przyczepić do dwóch starszych biegaczy z osoba towarzyszącą na rowerze i jakoś przeżywamy te 10 – 15 minut kataklizmu.
Nie mogę doczekać się nawrotu – tam wiatr będzie wiał w plecy. Na 35-tym 2:41:50, a więc poprawię się na pewno, tylko o ile. Nawrót, ostatnie 5 kilometrów. Wyrzucam spodnią bawełnianą koszulkę, która namokła i uszczęśliwiała mnie dodatkowym kilogramem obciążenia. Ostatni punkt z napojami, za chwilę meta w zasięgu wzroku. Już nic nie może się stać. Na zegarze 3:15:47 – poprawiłem się ponad 6 minut. Jestem dumny jak paw.
Michał Walczewski
To był bardzo przyjemny maraton. Biegliśmy od początku z kolegami z klubu Maraton Ople 1411, siąpiło, ale biegło nam się raczej dobrze.
Tak około trzydziestego kilometra zaczęło się oberwanie chmury. Deszcz i wiatr spowodowały że niewiele było widać, najlepiej by się biegło w okularach, takich do pływania, ale chyba nikt nie wziął czegoś takiego ze sobą. Pamiętam maratończyków uciekających z trasy pod przystankowe wiaty. Deszcz był taki że w ciągu kilku minut na trasie stała woda po kostki. Nie omijałem kałuż, zresztą nawet gdybym chciał nie miał bym jak.
Mnie ten deszcz tylko orzeźwił, nie miałem problemów z piciem, czy serwisem gąbkowym. Biegło mi się coraz lepiej. Wyprzedzałem kolejnych zawodników, nie liczę tych którzy stali na przystankach. Nawet nie bardzo pamiętam gdzie wtedy była meta, jak wyglądała trasa. W pamięci pozostała deszcz i uciekający przed deszczem maratończycy.