XIX WARSZAWSKI MARATON POKOJU
W 1997 roku uchwalono w Polsce nową Konstytucję, wybory do Sejmu wygrała Akcja Wyborcza Solidarność, Pidżama Porno nagrała płytę Złodzieje Zapalniczek, a sudoku nazywało się jeszcze „Dziewięć po Dziewięć”. 2 października rozpoczęła nadawanie stacja TVN, a w trzy dni później odbył się Maraton Warszawski – po raz pierwszy w historii nie we wrześniu, a w październiku.
Była to już dziewiętnasta edycja tej imprezy. Przez szereg lat biegacze apelowali o przesunięcie imprezy na pierwszą niedzielę października, tak żeby osoby, które chcą wystartować w Warszawie i Berlinie, mogły pobiec w obu maratonach. Wielu osobom ten pomysł bardzo się podobał, aż do niedzieli – dnia startu.
Sobotni dodatek stołeczny Gazety Wyborczej donosił: „W niedzielę od 10 do 15 Trakt Królewski i Wisłostrada dla sprinterów. Pobiegną w XIX Maratonie Warszawskim”. Jeszcze na kilka dni przed biegiem głównego faworyta upatrywano w Kenijczyku Bernardzie Bojo. Jednak na pytanie dziennikarzy gdzie on jest organizatorzy odpowiadali, że ciągle go szukają. Zarezerwowany w hotelu Jan III Sobieski pokój czekał, a telefon menadżera milczał. Faworyt nie znalazł się do końca.
Bieg rozegrali więc miedzy sobą przede wszystkim krajowi biegacze. Maraton rozpoczął się przy mało sprzyjającej, wietrznej i lekko deszczowej pogodzie. Spowodowała ona, że walka odbywała się w grupie, która dopiero na końcu rozerwała się. Zwyciężył po raz trzeci Wiesław Lenda, czemu nie należy się dziwić, gdyż żona przed wyjazdem do Warszawy powiedziała mu, żeby bez pieniędzy nie wracał. Chwilę po finiszu męskiej czołówki nastąpiło oberwanie chmury. Pogoda z niesprzyjającej zmieniła się w okropną. W lejącym deszczu finiszowała najlepsza kobieta – Karina Szymańska, pokonując o ponad siedem minut triumfatorkę poprzednich trzech edycji Elenę Cuchło.
Później do mety docierali przemoczeni, wychłodzeni amatorzy, ale tylko około 50 osób nie ukończyło biegu mimo fatalnej pogody. Nieliczni kibice ratowali maratończyków herbatą z cytryną i miodem zabraną przezornie na trasę.
W odbywającym się w tym samym czasie biegu dziecięcym swoją kategorię wiekową wygrała Agnieszka Lewandowska.
Wspomnienia uczestników
Tomasz Mroński
Widzę, że podłe warunki pogodowe dają się wielu startującym zdrowo we znaki. Mijam kilku ludzi, których normalnie nie miałbym prawa wyprzedzić. Niektórzy nie znoszą zimna, mnie to a szczęście wręcz pomaga. 30-ty kilometr – 2:17:30. Jest dobrze, ale moce niebieskie chyba chcą nas dobić, bo z mżawki robi się deszcz, a za chwilę istne oberwanie chmury. W ciągu minuty asfalt znika pod kałużami wody. Przy zacinającym w twarz wietrze efekt jest zabójczy – masy wody wręcz stawiają na baczność. Udaje mi się przyczepić do dwóch starszych biegaczy z osoba towarzyszącą na rowerze i jakoś przeżywamy te 10 – 15 minut kataklizmu.
Nie mogę doczekać się nawrotu – tam wiatr będzie wiał w plecy. Na 35-tym 2:41:50, a więc poprawię się na pewno, tylko o ile. Nawrót, ostatnie 5 kilometrów. Wyrzucam spodnią bawełnianą koszulkę, która namokła i uszczęśliwiała mnie dodatkowym kilogramem obciążenia. Ostatni punkt z napojami, za chwilę meta w zasięgu wzroku. Już nic nie może się stać. Na zegarze 3:15:47 – poprawiłem się ponad 6 minut. Jestem dumny jak paw.
Michał Walczewski
To był bardzo przyjemny maraton. Biegliśmy od początku z kolegami z klubu Maraton Ople 1411, siąpiło, ale biegło nam się raczej dobrze.
Tak około trzydziestego kilometra zaczęło się oberwanie chmury. Deszcz i wiatr spowodowały że niewiele było widać, najlepiej by się biegło w okularach, takich do pływania, ale chyba nikt nie wziął czegoś takiego ze sobą. Pamiętam maratończyków uciekających z trasy pod przystankowe wiaty. Deszcz był taki że w ciągu kilku minut na trasie stała woda po kostki. Nie omijałem kałuż, zresztą nawet gdybym chciał nie miał bym jak.
Mnie ten deszcz tylko orzeźwił, nie miałem problemów z piciem, czy serwisem gąbkowym. Biegło mi się coraz lepiej. Wyprzedzałem kolejnych zawodników, nie liczę tych którzy stali na przystankach. Nawet nie bardzo pamiętam gdzie wtedy była meta, jak wyglądała trasa. W pamięci pozostała deszcz i uciekający przed deszczem maratończycy.