Archiwa

1992

XIV Marton Pokoju

1992 był rokiem swoistych przełomów. W Polsce pojawiły się pierwsze telefony komórkowe (ciężkie jak cegły Centertele), bary McDonald’s, Sejm uchwalił Małą Konstytucję. Czasopismo Nature opublikowało artykuł Aleksandra Wolszczana i D.A. Fraila o odkryciu planet poza Układem Słonecznym. Podczas próby wejścia na K2 zginęła najwybitniejsza polska himalaistka, Wanda Rutkiewicz. W Warszawie maratończycy musieli się ścigać z kolarzami i oczywiście przegrali.

Nagrodami w XIV Maratonie Warszawskim (nazwa ta zastąpiła już niemal całkowicie dotychczasowy „Maraton Pokoju”, choć na przykład jeszcze na numerach startowych widniała stara wersja, zaś na medalu napis wykonano w języku… angielskim) dla obojga zwycięzców miały być samochody Suzuki Maruti, nic więc dziwnego że na starcie zameldowało się wielu liczących się zawodników. Głównego faworyta upatrywano w Krzysztofie Niedziółce, trzydziestodwuletnim biegaczu z Olsztyna, lub którymś z biegaczy z Białorusi. Ostatecznie faworytów pogodził debiutant – Jacek Kasprzyk, który jakby przeczuwając swój sukces, dwa tygodnie wcześniej zapisał się na kurs prawa jazdy.

Nagrodę, która miała przypaść tryumfatorce, jak podało Życie Warszawy, przeznaczono ostatecznie dla zwycięzcy kryterium kolarskiego, które odbywało się w tym samym czasie co Maraton Warszawski na Wisłostradzie. W zamyśle miała to być dodatkowa atrakcja, która przyciągnie na trasę maratonu media i kibiców. W rzeczywistości kolarze medialnie przysłonili biegaczy, był to bowiem dopiero trzeci wyścig z udziałem kolarzy zawodowców w Polsce i wystartowało w nim kilku zagranicznych mistrzów (Mauricio Fondriest, Moreno Argentin, Jan Svorada, Pawel Tonkow, Zenon Jaskuła, Joachim Halupczok, a w wyścigu masters Ryszard Szurkowski, Tadeusz Mytnik i Stanisław Królak). W efekcie najlepsza kobieta, Aniela Nikiel, także debiutantka i późniejsza olimpijka z Atlanty (zajęła w olimpijskim maratonie 29. miejsce), w nagrodę za zwycięstwo wyjechała na dwutygodniową wycieczkę na Florydę.

Amatorzy musieli zmagać się z szybką, ale monotonną trasą, której większa część przypadała na Wisłostradę i z limitem wynoszącym jedynie 5 godzin (choć jak wcześniej podawano, miał on wynosić tylko 4 godziny 45 minut).

Wspomnienia uczestników
Michał Walczewski

W 1992 roku pierwszy raz udało mi się skończyć maraton. Wcześniej myślałem o tym przez rok.

Rok wcześniej z kolegą z klasy usłyszeliśmy, że w Warszawie odbywa się za dwa miesiące maraton i że może wziąć w nim udział każdy kto skończył 18 lat. Nie biegaliśmy, nie lubiliśmy biegać, ale pomyśleliśmy że jeśli możemy pobiec to trzeba to wykorzystać. W ramach treningu przebiegliśmy się ze cztery razy, przy najdłuższym dystansie około 10 km. I przyszedł dzień startu.

O biegach nie wiedziałem nic, tym bardziej o bieganiu maratonu, zacząłem bardzo szybko i jakoś udawało mi się utrzymywać tempo. Kiedy około 32 kilometra przebiegałem obok mety, akurat finiszowali najlepsi, musiałem mieć w tym miejscu czas 2:15 – 2:17, biegłem dalej. Około 35 kilometra dopadło mnie – stanąłem. A później zszedłem z trasy i położyłem się w rowie, przespałem tam jakąś godzinę i wróciłem na metę. Nie wiedziałem, że w maratonie można iść, że po powrocie na trasę mogę kontynuować bieg. Gdybym wiedział to bym skończył. Zazdrościłem swojemu koledze – on zaczął spokojnie pobiegł w czasie ponad cztery godziny, ale był maratończykiem.

Ja czekałem na swój ukończony maraton jeszcze rok. Nie żebym się przygotowywał, w kolejnym roku też pobiegłem na żywca, ale tym razem zacząłem spokojnie i skończyłem w czasie ponad cztery godziny.

Jacek Gardener

W każdym kolejnym roku starałem się przygotowywać do startu coraz lepiej. Zmieniałem trening, nauczyłem się słuchać i rozumieć swój organizm. Byłem przekonany, że jestem w stanie urwać z życiówki kolejne 20 minut.

Kiedy stanąłem na starcie miałem przed oczami zegarek, a w głowie zmagania, które mnie czekały. Ruszyłem. Starałem się utrzymywać stałe założone tempo, ale z czasem traciłem kolejne sekundy na kilometrze.
Na Wisłostradzie zacząłem liczyć kolejnych zawodników z czołówki. Biegło ich coraz więcej, a ja nie widziałem nawrotu i nie mogłem się doczekać kiedy wreszcie do niego dobiegnę. Złościłem się, że jeszcze taki kawał przede mną.

Przez cała trasę tasowałem się z braćmi Włodkiem i Andrzejem Piechną. To byli tacy zawodnicy, z którymi się wtedy ciągle ścigałem. Na trasie kilka razy mijałem to jednego to drugiego. W końcu Andrzej wygrał ze mną sześć minut, a Włodek przegrał siedem. Ale przede wszystkim byłem niezadowolony z wyniku, liczyłem na znacznie więcej.

1990

XII Maraton Warszawski

Dwunasty Maraton Pokoju odbywał się już w zupełnie innym kraju niż poprzedzająca go edycja. Republiki dawnego ZSRR zaczęły ogłaszać niepodległość, a dni Muru Berlińskiego były policzone. W Polsce święto 22 Lipca zostało zastąpione przez 3 Maja, a znane zakłady cukiernicze nazywały się znowu E. Wedel. Zespół KSU nagrał swoją drugą płytę – „Ustrzyki”.

Do końca sierpnia nie było pewne czy XII Maraton Pokoju w ogóle się odbędzie, jednak pomimo trudności w ostatnią niedzielę września miłośnicy biegania znów zjechali do Warszawy. Tym razem przed maratonem odbyła się msza odprawiona przez ks. Mirosława Mikulskiego, kapelana polskiego sportu. Później zaś odczytano przesłanie Lecha Wałęsy, przyszłego prezydenta RP.

Na starcie stanęło 1277 zawodników z 10 krajów, a deszczowa pogoda sprzyjała wyczynowcom (amatorzy trochę narzekali). Trasa, podobnie jak rok, wcześniej pokazywała wszelkie uroki miasta – od Traktu Królewskiego, po pola kapusty przed Powsinem. Na trasę jako pierwszy wyruszył Janusz Chomontek z wsi Grzmiąca w województwie koszalińskim. Pokonał maraton żonglując piłkę nogami. Starsi kibice pamiętają go zapewne z różnych wyczynów pokazywanych w Teleexpresie.

O 11.00 na trasę wyruszyli zawodnicy, którzy chcieli maraton po prostu przebiec. Jako pierwszy na metę dotarł Krzysztof Niedziółka, wyprzedzając warszawiaka Jana Marchewkę. Nagrodą za zwycięstwo był kolejny raz Fiat 126p. Najszybszą kobietą była reprezentantka warszawskiej Polonii Ewa Olas.

W Warszawie A.D. 1990 swój setny maraton, jako pierwszy z Polaków, przebiegł Tadeusz Dziekoński. Biegł z numerem 100, a na mecie otrzymał ufundowany przez PZLA puchar. Napełnił go szampanem i wzniósł toast za powodzenie Maratonu Warszawskiego.

Maratonowi miał w zamyśle towarzyszyć wielki sportowy festyn, którego głównymi atrakcjami były wybory Dziewczyny Września i mecz piłki nożnej dziennikarze – politycy (po remisie 2:2, w karnych zwyciężyli politycy). Jednak kolejny raz zdecydowanie bardziej atrakcyjny okazał się kiermasz na błoniach stadionu.

1989

XI Maraton Pokoju

Rok 1989 większości Polaków kojarzy się jednoznacznie – z obradami Okrągłego Stołu i wyborami 4 czerwca. A przecież mało kto pamięta dziś przebieg wydarzeń po pamiętnych wyborach i okoliczności, w jakich powstał rząd Tadeusza Mazowieckiego. A już na pewno nikt nie pamięta na przykład cen mleka (w Warszawie kosztowało, w zależności od sklepu, od 405 do 800 zł) i tego, że przyzwyczajeni do stałych (oficjalnych) cen Polacy z trudem akceptowali na początku fakt ich uwolnienia.

XI Międzynarodowy Maraton Pokoju był rozgrywany w cieniu polityki. Przed startem odczytano przesłanie Prezydenta Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej (nazwę zmieniono na Rzeczpospolita Polska w kilka miesięcy później) Wojciech Jaruzelskiego: „Zwracam się do wszystkich uczestników i organizatorów tej masowej imprezy z serdecznym pozdrowieniem i głębokim uznaniem. Zarówno treść jak i forma waszej szlachetnej rywalizacji zasługuje na sympatię szerokich kręgów społecznych”. Uroczystego otwarcie dokonali Przewodniczący CK SD Jerzy Jóźwiak i wiceprezydent Warszawy Michał Szymborski. Przed startem ostrym był jeszcze start honorowy – dwa okrążenia bieżni Stadionu dziesięciolecia z maratończykami pokonali wybitni sportowcy m. in. Irena Szewińska, Marian Woronin i Jacek Wszoła. Później start ostry i maratończycy ruszyli w miasto.

Trasa taka sama jak w poprzedniej edycji, a więc ciekawa i szybka. Na prowadzeniu od początku grupa, w której biegnie Jerzy Skarżyski. Upał powoduje, że tempo nie jest rewelacyjne. Przy przeciwnym wietrze pomiędzy 20 i 23 kilometrem późniejszy zwycięzca gubi rywali i samotnie dociera do mety. Momentami jego przewaga sięga nawet 500 m. „Główną nagrodą, Fiatem 126p będzie jeździć żona” – stwierdza na mecie tryumfator, którym sam jeździ Mazdą 323. Cieszy się z pierwszego zwycięstwa w maratonie. Koszty związane z trwającymi kilka miesięcy przygotowaniami szacuje na około 100 dolarów.

Najlepszą kobietą jest Ewa Bober z Rybnika, która na pokonanie trasy potrzebuje ponad 3 godzin. Przyczyną jest między innymi ponaddwudziestostopniowy upał. W czasie biegu pada rekord Polski – najszybciej w historii pokonał maraton na kulach Roman Gafie z Lęborka. Czas – 5:05:56.

Wspomnienia uczestników
Zenon Lewandowski

To był mój drugi maraton. Pierwszy raz pobiegłem rok wcześniej, też w Warszawie. Do 34-tego roku życia grałem w piłkę nożną, a kiedy przestałem trenować czegoś mi brakowało. Zacząłem truchtać, pojechałem na zawody na 10 km w lesie i tak się zaczęło. Co miesiąc jechałem na kolejny bieg i powoli zaczynałem myśleć o czymś większym. Pobiegłem swój pierwszy maraton – skończyłem, ale chciałem pobiec szybciej.

Z tych biegów pamiętam tumult na starcie – odliczanie od dziesięciu do zera, hałas w tunelu i bieg. Wszystko było wtedy dla mnie fantastyczne: tłumy ludzi, zegary na kolejnych piątkach, punkty odżywiania. Nigdy nie byłem na żadnym biegu za granicą, a Maraton Pokoju był największą i najlepszą imprezą w Polsce.

Na końcówce biegliśmy Mostem Syreny aż do Stadionu Dziesięciolecia, na płycie jeszcze kółko po bieżni i wreszcie finisz – poprawiłem swój czas o prawie pół godziny.

Rok później pobiegłem w sztafecie Paryż – Moskwa, to był mój pierwszy start za granicą.

Janusz Zaremba

Trasa podobno ciekawa – po mieście. Ja planuję biec na 2:48:00 i ruszam w tempie 4:00 – 4:15. Rusza spora masa ludzi, wg. mnie około 2,5 tysiąca. Ruszam nie za ostro, ale staram się przebiec do przodu, gdyż jest dość duży ścisk i tłok. Obiegamy stadion i już jest trochę luźniej, ale cały czas ktoś biegnie obok, z przodu i z tyłu. Pierwsze 5 km bardzo dobrze, a nawet lepiej (18:57). Staram się nie przyspieszać. Przebiegamy przez most Gdański i kierujemy się do centrum.

Biegnie się bardzo fajnie Nowym Światem – spore grupy kibiców (co pomaga). Mija 10 km (38:05) zjadam kostkę cukru i łyk napoju. Na każdym punkcie kontrola czasu, samochód z wyświetlaczem czasowym Seiko! – wspaniale. Mimo wszystko chyba trochę przyspieszam i mijam kilkanaście osób. Na 15 km (56:30) dołączam do Andrzejewskiego z Konina i dwóch zawodników z Czech. Ponieważ mają dość dobre tempo biegnę z nimi. I już 20 km (1:15:10), a później dość szybko 25 km (1:36:00) – łyk napoju + woda i gąbka.

Na 30 km nadal dobry czas – 1:56:10. Ale przychodzi coraz większe zmęczenia. Na 35 km (2:16:30) na punkcie żywnościowym zatrzymuję się i stoję około 30 sekund pijąc spokojnie sok. Jestem już dość zmęczony, nogi nie chcą dalej biec! Ale już tak blisko, mijam 40 km (2:38:30). Jeszcze tylko 2 km i meta. Próbuję przyspieszyć, ale nie daję rady. Biegnę nawet wolniej. Przed stadionem patrzę na czas 2:47:10, a więc przyspieszam już na bieżni ażeby uzyskać swój limit. Uradowany wpadam na metę – 2:47:50!

1988

X Maraton Pokoju

W 1988 roku przypadał pierwszy poważny jubileusz Maratonu Warszawskiego – biegacze po raz dziesiąty pojawili się na ulicach Warszawy. W tym samym czasie co maraton odbywały się Igrzyska Olimpijskie w Seulu, które przeszły do historii za sprawą Bena Johnsona.

Życie Warszawy na kilka dni przed Maratonem Pokoju poinformowało, że impreza doczekała się sponsora z prawdziwego zdarzenia. Była nim japońska firma Seiko, która znana była z tego, że mierzyła czas na maratonach w Nowym Jorku, Tokio i Londynie. Japończycy mieli mierzyć czas zawodnikom, co 5 kilometrów umieścić zegary z międzyczasami oraz zegarki dla pierwszych dziesięciu zawodników i wszystkich biegaczek kończących Maraton Pokoju.

Nowinek było więcej: zupełnie zmieniła się trasa. Start co prawda ze Stadionu Dziesięciolecia, ale dalej – do Mostu Gdańskiego, na lewą stronę Wisły, a potem Traktem Królewskim aż do Wilanowa. Powrót Wisłostradą do Mostu Syreny (mniej więcej tam gdzie teraz jest Most Świętokrzyski), znowu przez Wisłę i do mety na Stadionie Dziesięciolecia.

Start w X Maratonie Pokoju zapowiedział Zastępca Przewodniczącego Rady Państwa (Rada była ciałem zbiorowym, w swych funkcjach zastępującym w PRL-u burżuazyjnego prezydenta) Tadeusz Młyńczak, który z rozbrajającą szczerością stwierdził, że ma zamiar tylko wystartować, bo na ukończenie biegu go nie stać, ale przecież w takich imprezach liczy się udział, a nie ukończenie.

Cenne nagrody, Fiat 126p dla najlepszego mężczyzny i kolorowy telewizor dla najlepszej kobiety, spowodowały, że walka na trasie walka na trasie była zacięta. Długo na czele znajdował się zwycięzca poprzedniej edycji – Wiesław Lenda. Biegł równo w tempie 3:10 na kilometr. Dopiero gdy osłabł, w Wilanowie dogoniła go grupa biegaczy, a w niej późniejszy zwycięzca – Paweł Tarasiuk z warszawskiej Polonii. Po raz pierwszy i jedyny jak do tej pory, Maraton Warszawski wygrał warszawiak. Wśród pań najlepsza była Stefania Kozik z Rybnika, triumfatorka z 1984 roku. W dziesiątej edycji zawodnicy po raz pierwszy mieli pewność że pokonali dokładnie 42,195 km. Dopiero teraz trasa uzyskała atest PZLA.

Wspomnienia uczestników
Zenon Lewandowski

To był mój drugi maraton. Pierwszy raz pobiegłem rok wcześniej, też w Warszawie. Do 34-tego roku życia grałem w piłkę nożną, a kiedy przestałem trenować czegoś mi brakowało. Zacząłem truchtać, pojechałem na zawody na 10 km w lesie i tak się zaczęło. Co miesiąc jechałem na kolejny bieg i powoli zaczynałem myśleć o czymś większym. Pobiegłem swój pierwszy maraton – skończyłem, ale chciałem pobiec szybciej.

Z tych biegów pamiętam tumult na starcie – odliczanie od dziesięciu do zera, hałas w tunelu i bieg. Wszystko było wtedy dla mnie fantastyczne: tłumy ludzi, zegary na kolejnych piątkach, punkty odżywiania. Nigdy nie byłem na żadnym biegu za granicą, a Maraton Pokoju był największą i najlepszą imprezą w Polsce.

Na końcówce biegliśmy Mostem Syreny aż do Stadionu Dziesięciolecia, na płycie jeszcze kółko po bieżni i wreszcie finisz – poprawiłem swój czas o prawie pół godziny.

Rok później pobiegłem w sztafecie Paryż – Moskwa, to był mój pierwszy start za granicą.

Janusz Zaremba

Trasa podobno ciekawa – po mieście. Ja planuję biec na 2:48:00 i ruszam w tempie 4:00 – 4:15. Rusza spora masa ludzi, wg. mnie około 2,5 tysiąca. Ruszam nie za ostro, ale staram się przebiec do przodu, gdyż jest dość duży ścisk i tłok. Obiegamy stadion i już jest trochę luźniej, ale cały czas ktoś biegnie obok, z przodu i z tyłu. Pierwsze 5 km bardzo dobrze, a nawet lepiej (18:57). Staram się nie przyspieszać. Przebiegamy przez most Gdański i kierujemy się do centrum.

Biegnie się bardzo fajnie Nowym Światem – spore grupy kibiców (co pomaga). Mija 10 km (38:05) zjadam kostkę cukru i łyk napoju. Na każdym punkcie kontrola czasu, samochód z wyświetlaczem czasowym Seiko! – wspaniale. Mimo wszystko chyba trochę przyspieszam i mijam kilkanaście osób. Na 15 km (56:30) dołączam do Andrzejewskiego z Konina i dwóch zawodników z Czech. Ponieważ mają dość dobre tempo biegnę z nimi. I już 20 km (1:15:10), a później dość szybko 25 km (1:36:00) – łyk napoju + woda i gąbka.

Na 30 km nadal dobry czas – 1:56:10. Ale przychodzi coraz większe zmęczenia. Na 35 km (2:16:30) na punkcie żywnościowym zatrzymuję się i stoję około 30 sekund pijąc spokojnie sok. Jestem już dość zmęczony, nogi nie chcą dalej biec! Ale już tak blisko, mijam 40 km (2:38:30). Jeszcze tylko 2 km i meta. Próbuję przyspieszyć, ale nie daję rady. Biegnę nawet wolniej. Przed stadionem patrzę na czas 2:47:10, a więc przyspieszam już na bieżni ażeby uzyskać swój limit. Uradowany wpadam na metę – 2:47:50!

1987

IX Maraton Pokoju

W 1987 roku Sting nagrał płytę Nothing Like the Sun, a Kult – Spokojnie. Podczas rozgrywanych w Rzymie Mistrzostw Świata w Lekkiej Atletyce Polacy nie zdobyli ani jednego medalu, a mistrzowskie tytuły w maratonie zdobyli Portugalka Rosa Mota i Kenijczyk Douglas Wakiihuri.

26 września Georgie Bush (ten bez W) spotkał się z Wojciechem Jaruzelskim, Lechem Wałęsą i Józefem Glempem. Złożył także kwiaty na grobie księdza Jerzego Popiełuszki. Dzień później odbył się XIX Międzynarodowy Maraton Pokoju. Bieg powoli znikał – coraz mniej było o nim w mediach, a do Warszawy przyjeżdżało biegać coraz mniej osób. Choć naprawdę chude lata były dopiero przed maratonem… Pierwszy raz w Maratonie pobiegło więcej obcokrajowców niż kobiet – było ich 40, czyli prawie 3% ogólnej liczby startujących

Start i meta znajdowały się na Stadionie Dziesięciolecia (nic nowego). Tuż przed startem do jednego z sędziów podeszło kilku zawodników z informacją, że w krzakach na Wale Miedzeszyńskim ukryła się grupa biegaczy z numerami startowymi, którzy będą próbowali przyłączyć do biegnących.

Kiedy maratończycy walczyli z czasem i przestrzenią, na Stadion wniesiono nagrody. Dla zwycięzcy był kolorowy telewizor Videoton wyprodukowany przez Polkolor z Piaseczna. Były także: pralka automatyczna, rowery, plecaki za stelażem, śpiwory i magnetofony Finezja.

W czołówce bardzo długo walkę toczyli Wiesław Ziębicki i Węgier Zoltan Szabo. Ogromnym zaskoczeniem było więc objęcie na ostatnich kilometrach prowadzenia przez nieznanego amatora – Wiesława Lendę. Lenda nie tylko objął prowadzenie, ale i utrzymał je do końca! Na mecie powiedział o sobie: „Mam 24 lata, mieszkam w Łaziskach na Śląsku, a trenuję w klubie LZS Skoropol Twardogóra. Trenować biegi zacząłem w wojsku i teraz postanowiłem to kontynuować”. Drugi na mecie Wiesław Ziębicki stwierdził że on wolał by telewizor, ale żona bardziej ucieszy się z pralki.

Wśród kobiet zwyciężyła – bijąc rekord trasy – Renata Walendziak, triumfatorka I Maratonu Pokoju. Ostatni na metę dotarł, pokonujący dystans o kulach, Edi Pozarecki z USA.

Wspomnienia uczestników

Jan Niedźwiecki

Od 20 km biegu zacząłem według znanych już zasad korzystać z punktów odżywiania, jak również odświeżania, które wzorowo rozmieszczone (i dobrze zaopatrzone) były co 5 km. Z cukru korzystałem mniej, natomiast więcej z napojów i wody dla ochłody. W 2-giej części biegu włożyłem sobie nawet pod koszulkę gąbkę i co 5 km ją nawilżałem, co okresowo mnie orzeźwiało.

Na 30 km biegu nadal czułem dobrą kondycję i zacząłem wyprzedzać nawet takich uczestników, z którymi zawsze przegrywałem. Spotykałem też coraz więcej idących maratończyków. Na przydrożnych skarpach odpoczywali koledzy masując sobie obolałe nogi i „gimnastykując się”. Przypomniał mi się mój pierwszy maraton, kiedy też goniłem resztkami sił.

I tu właśnie zaczął realizować się mój maraton „Zwycięstwa”, bo wyprzedzałem lepszych od siebie biegaczy, jak: kol. Władysławę Karolak (świetna biegaczka z Kalisza), kol. Henryka Bartkowiaka, kol. Jacka Noworytę, czy kol. Jerzego Lewandowskiego. Ale największy sukces odniosłem gdzieś w pobliżu 40 km, kiedy minąłem red. Janusza Kalinowskiego, legitymującego się czasem około 3:15.

Paweł Lech

Od kilku lat sporo biegałem. Przede wszystkim w lesie, na orientację. Stwierdziłem że chociaż raz powinienem zobaczyć jak to jest pobiec maraton. Mimo że biegałem sporo kilometrów to trening był zorientowany na nieco inny wysiłek – nie monotonny równy bieg po płaskiej i twardej trasie, tylko pokonywanie przestrzeni, często po wzniesieniach i zrywami.

Byłem nastawiony na dość dobry wynik. Na nogach, jak wielu innych miałem zwykłe trampki bez amortyzacji. Stanąłem w tłumie ludzi na starcie, przed Stadionem Dziesięciolecia, padł strzał, ruszyliśmy.

Początkowo biegłem spokojnie, wolniej niż zakładałem i zdecydowanie wolniej niż miałem na to ochotę. Przy trasie widać było pola z kapustą i innymi warzywami, zaczynała się jesień, plony jeszcze nie były zebrane.

Z czasem zacząłem lekko przyspieszać, biegło mi się bardzo dobrze, wyprzedzałem kolejne osoby i to niejako napędzało mnie do szybkiego biegu.

Było świetnie aż do czterdziestego pierwszego kilometra. Pod mostem Łazienkowskim dopadł mnie kryzys – do mety zostało jakieś kilometr, może półtora. Zatrzymałem się przy punkcie sanitarnym i piłem, dziewczyny mnie masowały, powoli wracałem do życia. Wydaje się to nieprawdopodobne, ale na samym tym punkcie straciłem jakieś piętnaście minut, później jakoś dobrnąłem do mety.