X Maraton Pokoju
W 1988 roku przypadał pierwszy poważny jubileusz Maratonu Warszawskiego – biegacze po raz dziesiąty pojawili się na ulicach Warszawy. W tym samym czasie co maraton odbywały się Igrzyska Olimpijskie w Seulu, które przeszły do historii za sprawą Bena Johnsona.
Życie Warszawy na kilka dni przed Maratonem Pokoju poinformowało, że impreza doczekała się sponsora z prawdziwego zdarzenia. Była nim japońska firma Seiko, która znana była z tego, że mierzyła czas na maratonach w Nowym Jorku, Tokio i Londynie. Japończycy mieli mierzyć czas zawodnikom, co 5 kilometrów umieścić zegary z międzyczasami oraz zegarki dla pierwszych dziesięciu zawodników i wszystkich biegaczek kończących Maraton Pokoju.
Nowinek było więcej: zupełnie zmieniła się trasa. Start co prawda ze Stadionu Dziesięciolecia, ale dalej – do Mostu Gdańskiego, na lewą stronę Wisły, a potem Traktem Królewskim aż do Wilanowa. Powrót Wisłostradą do Mostu Syreny (mniej więcej tam gdzie teraz jest Most Świętokrzyski), znowu przez Wisłę i do mety na Stadionie Dziesięciolecia.
Start w X Maratonie Pokoju zapowiedział Zastępca Przewodniczącego Rady Państwa (Rada była ciałem zbiorowym, w swych funkcjach zastępującym w PRL-u burżuazyjnego prezydenta) Tadeusz Młyńczak, który z rozbrajającą szczerością stwierdził, że ma zamiar tylko wystartować, bo na ukończenie biegu go nie stać, ale przecież w takich imprezach liczy się udział, a nie ukończenie.
Cenne nagrody, Fiat 126p dla najlepszego mężczyzny i kolorowy telewizor dla najlepszej kobiety, spowodowały, że walka na trasie walka na trasie była zacięta. Długo na czele znajdował się zwycięzca poprzedniej edycji – Wiesław Lenda. Biegł równo w tempie 3:10 na kilometr. Dopiero gdy osłabł, w Wilanowie dogoniła go grupa biegaczy, a w niej późniejszy zwycięzca – Paweł Tarasiuk z warszawskiej Polonii. Po raz pierwszy i jedyny jak do tej pory, Maraton Warszawski wygrał warszawiak. Wśród pań najlepsza była Stefania Kozik z Rybnika, triumfatorka z 1984 roku. W dziesiątej edycji zawodnicy po raz pierwszy mieli pewność że pokonali dokładnie 42,195 km. Dopiero teraz trasa uzyskała atest PZLA.
Wspomnienia uczestników
Zenon Lewandowski
To był mój drugi maraton. Pierwszy raz pobiegłem rok wcześniej, też w Warszawie. Do 34-tego roku życia grałem w piłkę nożną, a kiedy przestałem trenować czegoś mi brakowało. Zacząłem truchtać, pojechałem na zawody na 10 km w lesie i tak się zaczęło. Co miesiąc jechałem na kolejny bieg i powoli zaczynałem myśleć o czymś większym. Pobiegłem swój pierwszy maraton – skończyłem, ale chciałem pobiec szybciej.
Z tych biegów pamiętam tumult na starcie – odliczanie od dziesięciu do zera, hałas w tunelu i bieg. Wszystko było wtedy dla mnie fantastyczne: tłumy ludzi, zegary na kolejnych piątkach, punkty odżywiania. Nigdy nie byłem na żadnym biegu za granicą, a Maraton Pokoju był największą i najlepszą imprezą w Polsce.
Na końcówce biegliśmy Mostem Syreny aż do Stadionu Dziesięciolecia, na płycie jeszcze kółko po bieżni i wreszcie finisz – poprawiłem swój czas o prawie pół godziny.
Rok później pobiegłem w sztafecie Paryż – Moskwa, to był mój pierwszy start za granicą.
Janusz Zaremba
Trasa podobno ciekawa – po mieście. Ja planuję biec na 2:48:00 i ruszam w tempie 4:00 – 4:15. Rusza spora masa ludzi, wg. mnie około 2,5 tysiąca. Ruszam nie za ostro, ale staram się przebiec do przodu, gdyż jest dość duży ścisk i tłok. Obiegamy stadion i już jest trochę luźniej, ale cały czas ktoś biegnie obok, z przodu i z tyłu. Pierwsze 5 km bardzo dobrze, a nawet lepiej (18:57). Staram się nie przyspieszać. Przebiegamy przez most Gdański i kierujemy się do centrum.
Biegnie się bardzo fajnie Nowym Światem – spore grupy kibiców (co pomaga). Mija 10 km (38:05) zjadam kostkę cukru i łyk napoju. Na każdym punkcie kontrola czasu, samochód z wyświetlaczem czasowym Seiko! – wspaniale. Mimo wszystko chyba trochę przyspieszam i mijam kilkanaście osób. Na 15 km (56:30) dołączam do Andrzejewskiego z Konina i dwóch zawodników z Czech. Ponieważ mają dość dobre tempo biegnę z nimi. I już 20 km (1:15:10), a później dość szybko 25 km (1:36:00) – łyk napoju + woda i gąbka.
Na 30 km nadal dobry czas – 1:56:10. Ale przychodzi coraz większe zmęczenia. Na 35 km (2:16:30) na punkcie żywnościowym zatrzymuję się i stoję około 30 sekund pijąc spokojnie sok. Jestem już dość zmęczony, nogi nie chcą dalej biec! Ale już tak blisko, mijam 40 km (2:38:30). Jeszcze tylko 2 km i meta. Próbuję przyspieszyć, ale nie daję rady. Biegnę nawet wolniej. Przed stadionem patrzę na czas 2:47:10, a więc przyspieszam już na bieżni ażeby uzyskać swój limit. Uradowany wpadam na metę – 2:47:50!