XI Maraton Pokoju
Rok 1989 większości Polaków kojarzy się jednoznacznie – z obradami Okrągłego Stołu i wyborami 4 czerwca. A przecież mało kto pamięta dziś przebieg wydarzeń po pamiętnych wyborach i okoliczności, w jakich powstał rząd Tadeusza Mazowieckiego. A już na pewno nikt nie pamięta na przykład cen mleka (w Warszawie kosztowało, w zależności od sklepu, od 405 do 800 zł) i tego, że przyzwyczajeni do stałych (oficjalnych) cen Polacy z trudem akceptowali na początku fakt ich uwolnienia.
XI Międzynarodowy Maraton Pokoju był rozgrywany w cieniu polityki. Przed startem odczytano przesłanie Prezydenta Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej (nazwę zmieniono na Rzeczpospolita Polska w kilka miesięcy później) Wojciech Jaruzelskiego: „Zwracam się do wszystkich uczestników i organizatorów tej masowej imprezy z serdecznym pozdrowieniem i głębokim uznaniem. Zarówno treść jak i forma waszej szlachetnej rywalizacji zasługuje na sympatię szerokich kręgów społecznych”. Uroczystego otwarcie dokonali Przewodniczący CK SD Jerzy Jóźwiak i wiceprezydent Warszawy Michał Szymborski. Przed startem ostrym był jeszcze start honorowy – dwa okrążenia bieżni Stadionu dziesięciolecia z maratończykami pokonali wybitni sportowcy m. in. Irena Szewińska, Marian Woronin i Jacek Wszoła. Później start ostry i maratończycy ruszyli w miasto.
Trasa taka sama jak w poprzedniej edycji, a więc ciekawa i szybka. Na prowadzeniu od początku grupa, w której biegnie Jerzy Skarżyski. Upał powoduje, że tempo nie jest rewelacyjne. Przy przeciwnym wietrze pomiędzy 20 i 23 kilometrem późniejszy zwycięzca gubi rywali i samotnie dociera do mety. Momentami jego przewaga sięga nawet 500 m. „Główną nagrodą, Fiatem 126p będzie jeździć żona” – stwierdza na mecie tryumfator, którym sam jeździ Mazdą 323. Cieszy się z pierwszego zwycięstwa w maratonie. Koszty związane z trwającymi kilka miesięcy przygotowaniami szacuje na około 100 dolarów.
Najlepszą kobietą jest Ewa Bober z Rybnika, która na pokonanie trasy potrzebuje ponad 3 godzin. Przyczyną jest między innymi ponaddwudziestostopniowy upał. W czasie biegu pada rekord Polski – najszybciej w historii pokonał maraton na kulach Roman Gafie z Lęborka. Czas – 5:05:56.
Wspomnienia uczestników
Zenon Lewandowski
To był mój drugi maraton. Pierwszy raz pobiegłem rok wcześniej, też w Warszawie. Do 34-tego roku życia grałem w piłkę nożną, a kiedy przestałem trenować czegoś mi brakowało. Zacząłem truchtać, pojechałem na zawody na 10 km w lesie i tak się zaczęło. Co miesiąc jechałem na kolejny bieg i powoli zaczynałem myśleć o czymś większym. Pobiegłem swój pierwszy maraton – skończyłem, ale chciałem pobiec szybciej.
Z tych biegów pamiętam tumult na starcie – odliczanie od dziesięciu do zera, hałas w tunelu i bieg. Wszystko było wtedy dla mnie fantastyczne: tłumy ludzi, zegary na kolejnych piątkach, punkty odżywiania. Nigdy nie byłem na żadnym biegu za granicą, a Maraton Pokoju był największą i najlepszą imprezą w Polsce.
Na końcówce biegliśmy Mostem Syreny aż do Stadionu Dziesięciolecia, na płycie jeszcze kółko po bieżni i wreszcie finisz – poprawiłem swój czas o prawie pół godziny.
Rok później pobiegłem w sztafecie Paryż – Moskwa, to był mój pierwszy start za granicą.
Janusz Zaremba
Trasa podobno ciekawa – po mieście. Ja planuję biec na 2:48:00 i ruszam w tempie 4:00 – 4:15. Rusza spora masa ludzi, wg. mnie około 2,5 tysiąca. Ruszam nie za ostro, ale staram się przebiec do przodu, gdyż jest dość duży ścisk i tłok. Obiegamy stadion i już jest trochę luźniej, ale cały czas ktoś biegnie obok, z przodu i z tyłu. Pierwsze 5 km bardzo dobrze, a nawet lepiej (18:57). Staram się nie przyspieszać. Przebiegamy przez most Gdański i kierujemy się do centrum.
Biegnie się bardzo fajnie Nowym Światem – spore grupy kibiców (co pomaga). Mija 10 km (38:05) zjadam kostkę cukru i łyk napoju. Na każdym punkcie kontrola czasu, samochód z wyświetlaczem czasowym Seiko! – wspaniale. Mimo wszystko chyba trochę przyspieszam i mijam kilkanaście osób. Na 15 km (56:30) dołączam do Andrzejewskiego z Konina i dwóch zawodników z Czech. Ponieważ mają dość dobre tempo biegnę z nimi. I już 20 km (1:15:10), a później dość szybko 25 km (1:36:00) – łyk napoju + woda i gąbka.
Na 30 km nadal dobry czas – 1:56:10. Ale przychodzi coraz większe zmęczenia. Na 35 km (2:16:30) na punkcie żywnościowym zatrzymuję się i stoję około 30 sekund pijąc spokojnie sok. Jestem już dość zmęczony, nogi nie chcą dalej biec! Ale już tak blisko, mijam 40 km (2:38:30). Jeszcze tylko 2 km i meta. Próbuję przyspieszyć, ale nie daję rady. Biegnę nawet wolniej. Przed stadionem patrzę na czas 2:47:10, a więc przyspieszam już na bieżni ażeby uzyskać swój limit. Uradowany wpadam na metę – 2:47:50!