28 września 2025 / September 28th, 2025
 

1992

19-11-2015 16:11

XIV Marton Pokoju

1992 był rokiem swoistych przełomów. W Polsce pojawiły się pierwsze telefony komórkowe (ciężkie jak cegły Centertele), bary McDonald’s, Sejm uchwalił Małą Konstytucję. Czasopismo Nature opublikowało artykuł Aleksandra Wolszczana i D.A. Fraila o odkryciu planet poza Układem Słonecznym. Podczas próby wejścia na K2 zginęła najwybitniejsza polska himalaistka, Wanda Rutkiewicz. W Warszawie maratończycy musieli się ścigać z kolarzami i oczywiście przegrali.

Nagrodami w XIV Maratonie Warszawskim (nazwa ta zastąpiła już niemal całkowicie dotychczasowy „Maraton Pokoju”, choć na przykład jeszcze na numerach startowych widniała stara wersja, zaś na medalu napis wykonano w języku… angielskim) dla obojga zwycięzców miały być samochody Suzuki Maruti, nic więc dziwnego że na starcie zameldowało się wielu liczących się zawodników. Głównego faworyta upatrywano w Krzysztofie Niedziółce, trzydziestodwuletnim biegaczu z Olsztyna, lub którymś z biegaczy z Białorusi. Ostatecznie faworytów pogodził debiutant – Jacek Kasprzyk, który jakby przeczuwając swój sukces, dwa tygodnie wcześniej zapisał się na kurs prawa jazdy.

Nagrodę, która miała przypaść tryumfatorce, jak podało Życie Warszawy, przeznaczono ostatecznie dla zwycięzcy kryterium kolarskiego, które odbywało się w tym samym czasie co Maraton Warszawski na Wisłostradzie. W zamyśle miała to być dodatkowa atrakcja, która przyciągnie na trasę maratonu media i kibiców. W rzeczywistości kolarze medialnie przysłonili biegaczy, był to bowiem dopiero trzeci wyścig z udziałem kolarzy zawodowców w Polsce i wystartowało w nim kilku zagranicznych mistrzów (Mauricio Fondriest, Moreno Argentin, Jan Svorada, Pawel Tonkow, Zenon Jaskuła, Joachim Halupczok, a w wyścigu masters Ryszard Szurkowski, Tadeusz Mytnik i Stanisław Królak). W efekcie najlepsza kobieta, Aniela Nikiel, także debiutantka i późniejsza olimpijka z Atlanty (zajęła w olimpijskim maratonie 29. miejsce), w nagrodę za zwycięstwo wyjechała na dwutygodniową wycieczkę na Florydę.

Amatorzy musieli zmagać się z szybką, ale monotonną trasą, której większa część przypadała na Wisłostradę i z limitem wynoszącym jedynie 5 godzin (choć jak wcześniej podawano, miał on wynosić tylko 4 godziny 45 minut).

Wspomnienia uczestników
Michał Walczewski

W 1992 roku pierwszy raz udało mi się skończyć maraton. Wcześniej myślałem o tym przez rok.

Rok wcześniej z kolegą z klasy usłyszeliśmy, że w Warszawie odbywa się za dwa miesiące maraton i że może wziąć w nim udział każdy kto skończył 18 lat. Nie biegaliśmy, nie lubiliśmy biegać, ale pomyśleliśmy że jeśli możemy pobiec to trzeba to wykorzystać. W ramach treningu przebiegliśmy się ze cztery razy, przy najdłuższym dystansie około 10 km. I przyszedł dzień startu.

O biegach nie wiedziałem nic, tym bardziej o bieganiu maratonu, zacząłem bardzo szybko i jakoś udawało mi się utrzymywać tempo. Kiedy około 32 kilometra przebiegałem obok mety, akurat finiszowali najlepsi, musiałem mieć w tym miejscu czas 2:15 – 2:17, biegłem dalej. Około 35 kilometra dopadło mnie – stanąłem. A później zszedłem z trasy i położyłem się w rowie, przespałem tam jakąś godzinę i wróciłem na metę. Nie wiedziałem, że w maratonie można iść, że po powrocie na trasę mogę kontynuować bieg. Gdybym wiedział to bym skończył. Zazdrościłem swojemu koledze – on zaczął spokojnie pobiegł w czasie ponad cztery godziny, ale był maratończykiem.

Ja czekałem na swój ukończony maraton jeszcze rok. Nie żebym się przygotowywał, w kolejnym roku też pobiegłem na żywca, ale tym razem zacząłem spokojnie i skończyłem w czasie ponad cztery godziny.

Jacek Gardener

W każdym kolejnym roku starałem się przygotowywać do startu coraz lepiej. Zmieniałem trening, nauczyłem się słuchać i rozumieć swój organizm. Byłem przekonany, że jestem w stanie urwać z życiówki kolejne 20 minut.

Kiedy stanąłem na starcie miałem przed oczami zegarek, a w głowie zmagania, które mnie czekały. Ruszyłem. Starałem się utrzymywać stałe założone tempo, ale z czasem traciłem kolejne sekundy na kilometrze.
Na Wisłostradzie zacząłem liczyć kolejnych zawodników z czołówki. Biegło ich coraz więcej, a ja nie widziałem nawrotu i nie mogłem się doczekać kiedy wreszcie do niego dobiegnę. Złościłem się, że jeszcze taki kawał przede mną.

Przez cała trasę tasowałem się z braćmi Włodkiem i Andrzejem Piechną. To byli tacy zawodnicy, z którymi się wtedy ciągle ścigałem. Na trasie kilka razy mijałem to jednego to drugiego. W końcu Andrzej wygrał ze mną sześć minut, a Włodek przegrał siedem. Ale przede wszystkim byłem niezadowolony z wyniku, liczyłem na znacznie więcej.