Archiwa
1987
IX Maraton Pokoju
W 1987 roku Sting nagrał płytę Nothing Like the Sun, a Kult – Spokojnie. Podczas rozgrywanych w Rzymie Mistrzostw Świata w Lekkiej Atletyce Polacy nie zdobyli ani jednego medalu, a mistrzowskie tytuły w maratonie zdobyli Portugalka Rosa Mota i Kenijczyk Douglas Wakiihuri.
26 września Georgie Bush (ten bez W) spotkał się z Wojciechem Jaruzelskim, Lechem Wałęsą i Józefem Glempem. Złożył także kwiaty na grobie księdza Jerzego Popiełuszki. Dzień później odbył się XIX Międzynarodowy Maraton Pokoju. Bieg powoli znikał – coraz mniej było o nim w mediach, a do Warszawy przyjeżdżało biegać coraz mniej osób. Choć naprawdę chude lata były dopiero przed maratonem… Pierwszy raz w Maratonie pobiegło więcej obcokrajowców niż kobiet – było ich 40, czyli prawie 3% ogólnej liczby startujących
Start i meta znajdowały się na Stadionie Dziesięciolecia (nic nowego). Tuż przed startem do jednego z sędziów podeszło kilku zawodników z informacją, że w krzakach na Wale Miedzeszyńskim ukryła się grupa biegaczy z numerami startowymi, którzy będą próbowali przyłączyć do biegnących.
Kiedy maratończycy walczyli z czasem i przestrzenią, na Stadion wniesiono nagrody. Dla zwycięzcy był kolorowy telewizor Videoton wyprodukowany przez Polkolor z Piaseczna. Były także: pralka automatyczna, rowery, plecaki za stelażem, śpiwory i magnetofony Finezja.
W czołówce bardzo długo walkę toczyli Wiesław Ziębicki i Węgier Zoltan Szabo. Ogromnym zaskoczeniem było więc objęcie na ostatnich kilometrach prowadzenia przez nieznanego amatora – Wiesława Lendę. Lenda nie tylko objął prowadzenie, ale i utrzymał je do końca! Na mecie powiedział o sobie: „Mam 24 lata, mieszkam w Łaziskach na Śląsku, a trenuję w klubie LZS Skoropol Twardogóra. Trenować biegi zacząłem w wojsku i teraz postanowiłem to kontynuować”. Drugi na mecie Wiesław Ziębicki stwierdził że on wolał by telewizor, ale żona bardziej ucieszy się z pralki.
Wśród kobiet zwyciężyła – bijąc rekord trasy – Renata Walendziak, triumfatorka I Maratonu Pokoju. Ostatni na metę dotarł, pokonujący dystans o kulach, Edi Pozarecki z USA.
Wspomnienia uczestników
Jan Niedźwiecki
Od 20 km biegu zacząłem według znanych już zasad korzystać z punktów odżywiania, jak również odświeżania, które wzorowo rozmieszczone (i dobrze zaopatrzone) były co 5 km. Z cukru korzystałem mniej, natomiast więcej z napojów i wody dla ochłody. W 2-giej części biegu włożyłem sobie nawet pod koszulkę gąbkę i co 5 km ją nawilżałem, co okresowo mnie orzeźwiało.
Na 30 km biegu nadal czułem dobrą kondycję i zacząłem wyprzedzać nawet takich uczestników, z którymi zawsze przegrywałem. Spotykałem też coraz więcej idących maratończyków. Na przydrożnych skarpach odpoczywali koledzy masując sobie obolałe nogi i „gimnastykując się”. Przypomniał mi się mój pierwszy maraton, kiedy też goniłem resztkami sił.
I tu właśnie zaczął realizować się mój maraton „Zwycięstwa”, bo wyprzedzałem lepszych od siebie biegaczy, jak: kol. Władysławę Karolak (świetna biegaczka z Kalisza), kol. Henryka Bartkowiaka, kol. Jacka Noworytę, czy kol. Jerzego Lewandowskiego. Ale największy sukces odniosłem gdzieś w pobliżu 40 km, kiedy minąłem red. Janusza Kalinowskiego, legitymującego się czasem około 3:15.
Paweł Lech
Od kilku lat sporo biegałem. Przede wszystkim w lesie, na orientację. Stwierdziłem że chociaż raz powinienem zobaczyć jak to jest pobiec maraton. Mimo że biegałem sporo kilometrów to trening był zorientowany na nieco inny wysiłek – nie monotonny równy bieg po płaskiej i twardej trasie, tylko pokonywanie przestrzeni, często po wzniesieniach i zrywami.
Byłem nastawiony na dość dobry wynik. Na nogach, jak wielu innych miałem zwykłe trampki bez amortyzacji. Stanąłem w tłumie ludzi na starcie, przed Stadionem Dziesięciolecia, padł strzał, ruszyliśmy.
Początkowo biegłem spokojnie, wolniej niż zakładałem i zdecydowanie wolniej niż miałem na to ochotę. Przy trasie widać było pola z kapustą i innymi warzywami, zaczynała się jesień, plony jeszcze nie były zebrane.
Z czasem zacząłem lekko przyspieszać, biegło mi się bardzo dobrze, wyprzedzałem kolejne osoby i to niejako napędzało mnie do szybkiego biegu.
Było świetnie aż do czterdziestego pierwszego kilometra. Pod mostem Łazienkowskim dopadł mnie kryzys – do mety zostało jakieś kilometr, może półtora. Zatrzymałem się przy punkcie sanitarnym i piłem, dziewczyny mnie masowały, powoli wracałem do życia. Wydaje się to nieprawdopodobne, ale na samym tym punkcie straciłem jakieś piętnaście minut, później jakoś dobrnąłem do mety.
1985
VII Maraton Pokoju
Po jednorocznej przygodzie z bieganiem po „lepszym” brzegu Wisły, w roku 1985 Maraton Pokoju wrócił na jej prawą stronę i zawodnicy mogli kolejny raz pobiec znaną na pamięć trasą do Falenicy. Maraton miał być symbolicznym zakończeniem cyklu Biegów Pokoju. W czasie biegu kibicom przygrywały znane zespoły na czele z grupą Bajm. Redaktor Włodzimierz Szaranowicz przeprowadzał wywiady z gwiazdami sportu – medalistami z Uniwersjady w Kobe: Danutą Bułkowską i Ryszardem Ostrowskim, a także z aktualnym wicemistrzem świata juniorów w boksie Andrzejem Gołotą.
W biegu pierwszy raz udział wzięli wybrani pacjenci z ośrodków MONARu oraz żołnierze uczestniczący w premierowych Mistrzostwach Polski LWP. W czasie działania Biura Zawodów można było skorzystać z porad punktu konsultacyjnego prowadzonego przez terapeutów z MONARu, jednak większym zainteresowaniem cieszył się kiermasz na błoniach Stadionu Dziesięciolecia, bo można tam było dostać deficytowe towary – od książek po wędliny. Na stadionie gościli kandydaci na posłów Sejmu PRL – wśród nich aktor Wojciech Siemion. W dwa tygodnie później zdobył on godność poselską, choć na poparcie tezy o tym, że zadecydowała o tym obecność na maratonie nie ma jednoznacznych dowodów.
Jeśli chodzi o sprawy czysto sportowe to głównym kandydatem do zwycięstwa był Amerykanin Paul Friedman, jednak z powodu słabszej dyspozycji i jak twierdził, silnego wiatru, przybiegł na metę dopiero siódmy. Fakt, wiało tego dnia mocno, jednak nic sobie nie robił z tego student geodezji w olsztyńskiej Akademii Rolniczo-Technicznej Andrzej Malicki, który w maratońskim debiucie odniósł zwycięstwo. Jeszcze dobitniej tezę o tym, że nie ma złej pogody, są tylko źle przygotowani do biegu maratończycy, udowodniła Rosjanka Irina Hulanicka. Pochodząca z Nowosybirska matematyczka, która dwa lata wcześniej poślubiła warszawiaka – Andrzeja Hulanickiego – wygrała rywalizację kobiet z nowym rekordem trasy. Nagrodą za triumf był radiomagnetofon Kasprzak.
Pierwszy raz ograniczono wiek startujących – w biegu uczestniczyć mogły osoby, które ukończyły 15 lat. Od uczestników wymagano także zaświadczeń lekarskich. Na kryształowym dotąd wizerunku biegu zaczęły jednak pojawiać się pierwsze rysy – z powodu błędów organizacyjnych bieg został wykluczony z grupy najbardziej renomowanych biegów na świecie. Uczestnikom i organizatorom nie mogła tego faktu osłodzić nawet decyzja rządu premiera Wojciecha Jaruzelskiego o zniesieniu z dniem 1 listopada reglamentacji cukru.
Wspomnienia uczestników
Janusz Kalinowski
Maraton oddziaływał na wyobraźnię wielu osób. Któregoś dnia, kiedy wchodziłem do redakcji, portier powiedział – jakiś ćpun na pana czeka. Przed moim pokojem stał z lekka podniszczony hipis.
– Nazywam się Jerzy Górski – przedstawił się – i widziałem w gazecie na zdjęciu, jak Antoni Niemczak z gestem zwycięstwa kończy maraton w Wiedniu. I pomyślałem, że też bym tak chciał wbiec na metę z podniesionymi rękami.
Powiedziałem, że może najpierw powinien zrobić coś z tym, że bierze narkotyki. Poszedł do ośrodka MONARu we Wrocławiu. Podczas leczenia przyjechał do mnie w czasie przepustki, dałem mu rozpiski treningowe Zbigniewa Zaremby.
W czasie społeczności (czyli zbiorowych sesji z udziałem wszystkich pacjentów ośrodka) opowiadał miedzy innymi o tym, że mnie odwiedził i że wie jak się powinno trenować. Większość uznała to za rojenia chorego narkomana.
W 1985 roku przebiegł w Warszawie swój pierwszy maraton – na mecie czekałem na niego prawie godzinę. Pięć lat później, 3 września 1990 r., został mistrzem đwiata w podwójnym triatlonie.
Sylwester Przybyła
To był mój pierwszy maraton. Dwa dni wcześniej miałem sprawdzian z WF na 3 km. Biegaliśmy w butach wojskowych i nogi miałem w takim stanie, że lekarz stwierdził, iż jedyną radą jest zrobienie sobie tygodnia przerwy. Do pracy chodziłem w sandałach, a na bieg przygotowałem sobie specjalne obuwie – w starych trampkach obciąłem pięty, wzmocniłem je tasiemkami i tak pojechałam na start.
Zależało mi na starcie, bo po raz pierwszy rozgrywano Mistrzostwa Wojska Polskiego. Szykowałem się od czerwca, przebiegłem jakieś 600 km. Czasem biegałem do pracy, kilka razy pobiegłem około 20 km między mostami.
Ustawiłem się na końcu stawki i bardzo powoli zacząłem i właściwie od początku wyprzedzałem systematycznie kolejne osoby. Koło 32 kilometra dopadł mnie kryzys, ale na pięć kilometrów przed met poczułem się już całkiem dobrze. Biegłem coraz szybciej i jeszcze na bieżni wyprzedzałem kolejne osoby. W następnych maratonach, w momencie kiedy nadchodził kryzys, miałem nadzieję, że na ostatnich kilometrach poczuję się lepiej. Ale tak było tylko wtedy.
1984
VI Maraton Pokoju
W 1984 roku Maraton Pokoju zawędrował wreszcie do centrum miasta. Start i meta znalazły się przy stadionie Legii, biuro zawodów mieściło się na Torwarze. Maraton został uznany za jedną z imprez składających się na centralne obchody czterdziestolecia PRL. Dlatego ówczesny Prezydent Warszawy gen. Mieczysław Dębicki wiele wysiłku włożył w pomoc przy organizacji imprezy.
Jak napisała Trybuna Ludu, nie było tygodnia w którym nie zadzwonił do organizatorów z pytaniem o to jak idą przygotowania do imprezy. Pierwszy raz do Warszawy przyjechała większa, jak na tamte standardy, grupa maratończyków ze Szwecji. W drodze został zagubiony ich bagaż i zastanawiali się w przeddzień biegu jak wystartują, bo przecież są bez butów. Na kiermaszu przed imprezą można było kupić wiele rzeczy, ale butów do biegania raczej nie.
W przeddzień w telewizji można było zobaczyć film Rocky. Jak na połowę lat osiemdziesiątych – był to rarytas. Na szczęście akurat w nocy przesuwany był czas i wszyscy mogli się wyspać.
Zmieniona trasa budziła wątpliwości. Z jednej strony można się było spodziewać większej liczby kibiców, z drugiej była ona trudniejsza. Z Agrykoli ulicą Rozbrat, pod górę Karową, Krakowskim Przedmieściem, przez Starówkę do Wisłostrady, dalej na Ursynów i powrót na Łazienkowską też Wisłostradą. Obawy budziły przede wszystkim podbieg Karową i odcinek kostki na Freta. Problemem okazała się już szczupłość miejsca na biuro i szatnie. Przed biegiem setki maratończyków tłoczyły się żeby zostawić depozyt, w efekcie trzeba było opóźnić start o kilkanaście minut.
W czasie biegu, czy to za sprawą trudniejszej trasy, czy faktu że serwowano gazowane napoje, jedynie czterech zawodników zdołało pokonać dystans z wynikiem poniżej 2:30. Zwycięzca – Mirosław Rudnik, w czasie rozmowy tuż po biegu stwierdził że owszem trasa była trudna, ale przecież nie biega się dla przyjemności.
Czy to samo powinni powiedzieć amatorzy? Wpadali umordowani, dostawali medal, dyplom, bilet na parówki z bułką. Mogli też wziąć udział w losowaniu koszulek – co czwarty los wygrywał.
Wspomnienia uczestników
Stanisław Osiński
W tamtym roku przygotowywałem się na bardzo szybki bieg – trenowałem dużo, chciałem pobiec nawet na 2:30. Bałem się tego podbiegu na Karowej, ale miałem nadzieję że jakoś to będzie. Ruszyłem po 3:30 na kilometr i liczyłem, że drugą połowę pobiegnę minimalnie wolniej i jakoś dojadę w zaplanowanym czasie.
Wtedy przekonałem się o dwóch rzeczach: że najtrudniejsze są te biegi do których człowiek się najbardziej przygotowuje i że jak już szykuję się to powinien wszystko dopiąć na ostatni guzik.
Do momentu kiedy zbiegłem na Wisłostradę wszystko szło jak w zegarku, kilometr za kilometrem kontrolowałem czas i biegło mi się na tyle lekko ze trudno było nie przyspieszyć. Aż przyszła chwila, kiedy musiałem się napić. I tu przykra niespodzianka – na punkcie były gazowane napoje. Nie pić nie można, maratonu nie da się przebiec w tempie i na sucho. A po kilku łykach złamało mnie w pół. Stałem, próbowałem iść, klękałem. Powoli przemieszczałem się Wisłostradą. Z czasem zacząłem truchtem przemieszczać się w kierunku mety. Na mecie czas – 3:03:43, ponad dwanaście minut wolniej niż rok wcześniej.
Anna Bleja
Godzina 16.18, robi się chłodno, to już jesień, wokół startu coraz mniej ludzi. Wisłostradą z rzadka przebiegają, właściwie idą, ostatni maratończycy. W okolicy Szwoleżerów maszeruje zlany potem zawodnik, dość młody, pali papierosa. Autokar i ciężarówki objeżdżają trasę, zbierają po drodze stoły i skrzynki punktów żywieniowych, było ich dziewięć, zabierają ludzi, zziębnięte pielęgniarki, sędziów.
Godzina 16.50. Zostało cztery kilometry z okładem, na końcu para młodych ludzi, kierowca autobusu wychyla się, przypomina, ile zostało czasu, trzeba zmieścić się w sześciu godzinach, żeby zaliczyć maraton, wszyscy ich dopingują, bo może im dosłownie zabraknąć minut. Zbierają resztkę sił, przyspieszają, wyprzedzają Mieczysława Chałubka, który nie biegnie lecz idzie już od Wilanowa. Ma sześćdziesiąt lat.
Godzina 17.30, na mecie garstka ludzi, na prostą, ostatnie dwieście, trzysta metrów wychodzi pan Chałubek, zaczyna biec, schował jeszcze trochę sił na to efektowne zakończenie. Dostaje dyplom, medal, nikt już nie patrzy na czas.
1983
V Maraton Pokoju
Maraton Pokoju w roku 1983 był z wielu powodów wyjątkowy. Po raz maratończycy pobiegli po śmierci Tomasza Hopfera. Redaktor Hopfer był jednym z motorów napędzających Maraton Pokoju – to jego obecność w telewizji, jego charyzmatyczna postać, spowodowały, że w pierwszych biegach uczestniczyło tak wiele osób. Po śmierci w grudniu 1982 maraton bez mała zniknął z telewizji, co z czasem przełożyło się na zmniejszanie się frekwencji. Biegacze uczcili pamięć Tomasza Hopfera minutą ciszy, a starterem była jego córka – Monika.
Walka o zwycięstwo była niezwykle zacięta. Różnica pomiędzy pierwszym, a czwartym zawodnikiem wyniosła zaledwie 40 sekund. Zwyciężył były mistrz świata juniorów w biegu na 10.000 m Bułgar Stanimir Nenow. Nenow był olimpijczykiem z Moskwy, gdzie w biegu na 3000m z przeszkodami odpadł w półfinale, przegrywając między innymi z Bogusławem Mamińskim.
Wśród kobiet zdecydowanie zwyciężyła osiemnastoletnia Irena Maliborska z czasem, który jest do dziś drugim w historii polskich biegów wynikiem uzyskanym przez osiemnastolatkę na dystansie maratońskim. Inna sprawa, że pewnie pozostanie takim na zawsze, bo oficjalne starty na tym dystansie w wykonaniu osób niepełnoletnich są obecnie zabronione. Maliborska kilka lat później zniknęła z tras polskich maratonów. W 2006 roku zwyciężyła w niezwykle trudnym Olympus Marathon (trasa liczy 44 km i ma 2300m przewyższenia) w Grecji. W tym samym roku 2006 z wynikiem 38:16:57 jako Irena Maliborska-Kyriakou była dziesiątą Greczynką na dystansie 10.000 m.
Dla biegaczy amatorów V Maraton Pokoju to bieg, w którym po raz pierwszy pokonywali trasę maratonu w deszczu, a drugą połowę także przy przeciwnym wietrze. Dramat zaczynał się po nawrocie, gdy maratończycy wbiegali w ulicę Wał Miedzeszyński. Przemoczone, bawełniane stroje działały jak kompresy, wiatr, który w pierwszej połowie jedynie przewracał kubki i popychał biegaczy, teraz przewracał lżejszych. Ostatnia na mecie Helena Opiłowska potrzebowała na pokonanie trasy 7.10.53 sekundy. Poprzedzający ją Jerzy Baliński biegł o pół godziny krócej. Oboje mieli ponad 70 lat. Mimo fatalnych warunków biegu nie ukończyło zaledwie 166 osób.
Na mecie biegaczy medalami dekorowały najpiękniejsze Polki – wśród nich aktualna wtedy Miss Polonia Lidia Wasiak.
Wspomnienia uczestników
Marian Bukowczan
Nie wiem jak się czułem między 36-tym a 40-tym kilometrem. Po prostu nie pamiętam, chyba mi się, jak to mówią,film urwał. Nagle zobaczyłem koronę stadionu „X-lecia” na którym była meta, czyli już niedaleko, ale czy dla mnie.
W pewnym momencie zrobiło się bardzo ciemno i widziałem w oddali tylko małe, okrągłe światełko, wtedy pomyślałem, że coś się ze mną dzieje i natychmiast przeszedłem do marszu. Po chwili okazało się, że jest wszystko w porządku, jestem tylko w tunelu stadionu a to światełko, to wyjście na bieżnię. Znowu biegnę, jest bieżnia nie czuję żadnego zmęczenia i meta, medal zawieszony na mojej piersi przez Miss Polonię i dyplom.
Po biegu pić i jeszcze raz pić. Idę do szatni, biorę swoją torbę i usiłuję się przebrać. Mam niesamowite trudności z prostymi czynnościami jak zdjęcie butów, zdjęcie zakrwawionych skarpetek i ubranie nowych. Jestem już przebrany i gotowy do do udania się na dworzec PKP celem dojechania do miejsca zakwaterowania czyli do Siedlec, jeszcze tylko schować medal i nagle odkrywam, że na dyplomie napisano „miejsce 284” i czas 3 godz. 12 min. 41 sek. Jestem szczęśliwy, a może mogło być lepiej?
Jan Niedźwiedzki „Ułan”
Osobiście w tym deszczowym i zimnym biegu, do połowy dystansu czułem się dobrze kondycyjnie, ale coraz bardziej odczuwałem chłód, przede wszystkim ziębły mi ręce, które musiałem co pewien czas rozcierać. Bardzo dokuczliwy był też wspomniany wiatr, szczególnie w drodze powrotnej na Wale Miedzeszyńskim, kiedy wiało prosto w twarz.
Z uwagi na moją skromną posturę (159 cm wzrostu oraz 57 kg wagi), wiatr po prostu mnie zatrzymywał i spychał z trasy.
Wielogodzinna walka z chłodem, deszczem i wiatrem bardzo mnie wyczerpała, mimo tego ani razu nie zatrzymałem się. Mijałem innych uczestników biegu, którzy szli zmęczeni, jakby zrezygnowani. Pragnieniem moim było napić się ciepłej herbaty, bo po kostkach cukru z odrobiną zimnej oranżady nie czułem się najlepiej.
Po zakończeniu tego niełatwego biegu chciałem jak najszybciej znaleźć się w suchym ubraniu. I tu powstał dodatkowy problem, bo palce moich rąk tak mi zgrabiały, że nie byłem w stanie od razu otworzyć samochodu, co udało się dopiero po dodatkowej rozgrzewce. Również trudno było utrzymać w dłoni kubek herbaty.
Janusz Mendyk
Po przyjeździe do Warszawy pierwsze spotkanie uczestników V Maratonu Pokoju odbywało się na Cmentarzu Powązkowskim, gdzie oddaliśmy hołd niedawno zmarłemu Tomaszowi Hopferowi, twórcy tej imprezy.
Niedziela przywitała nas warunkami pogodowymi przypominającymi listopad. Deszcz, silny wiatr i niska temperatura. Mimo to każdy oczekujący na sygnał startowy, który dała nam córka Hopfera – Monika, był optymistycznie nastawiony. Wszyscy byliśmy zadowoleni, że kolejny maraton w Warszawie doszedł do skutku, bo jak zwykle „wisiały nad nim czarne chmury”.
Tan naprawdę ten bieg rozpoczął się na 33-cim kilometrze, na wysokości Wału Miedzeszyńskiego. Bardzo silny wiatr z lodowatym deszczem od strony Wisły wiejący prosto w twarz podcinał nogi, powodując wiele upadków, które jak się później okazało, kończyły się interwencją pogotowia. Wielu siedziało na ziemi z powodu skurczów – dla nich nie było szans, aby zdołali się pozbierać i dobiec tych kilka ostatnich kilometrów – one są zawsze najtrudniejsze niezależnie od pogody.
Jak pokonałem ostatnie 7 – 8 kilometrów, tego nie wiem, ale na mecie byłem bardzo szczęśliwy.
Z wynikiem 3.23.06 ukończyłem bieg na 474 miejscu. W takich warunkach maraton biegłem tylko raz.