V Maraton Pokoju
Maraton Pokoju w roku 1983 był z wielu powodów wyjątkowy. Po raz maratończycy pobiegli po śmierci Tomasza Hopfera. Redaktor Hopfer był jednym z motorów napędzających Maraton Pokoju – to jego obecność w telewizji, jego charyzmatyczna postać, spowodowały, że w pierwszych biegach uczestniczyło tak wiele osób. Po śmierci w grudniu 1982 maraton bez mała zniknął z telewizji, co z czasem przełożyło się na zmniejszanie się frekwencji. Biegacze uczcili pamięć Tomasza Hopfera minutą ciszy, a starterem była jego córka – Monika.
Walka o zwycięstwo była niezwykle zacięta. Różnica pomiędzy pierwszym, a czwartym zawodnikiem wyniosła zaledwie 40 sekund. Zwyciężył były mistrz świata juniorów w biegu na 10.000 m Bułgar Stanimir Nenow. Nenow był olimpijczykiem z Moskwy, gdzie w biegu na 3000m z przeszkodami odpadł w półfinale, przegrywając między innymi z Bogusławem Mamińskim.
Wśród kobiet zdecydowanie zwyciężyła osiemnastoletnia Irena Maliborska z czasem, który jest do dziś drugim w historii polskich biegów wynikiem uzyskanym przez osiemnastolatkę na dystansie maratońskim. Inna sprawa, że pewnie pozostanie takim na zawsze, bo oficjalne starty na tym dystansie w wykonaniu osób niepełnoletnich są obecnie zabronione. Maliborska kilka lat później zniknęła z tras polskich maratonów. W 2006 roku zwyciężyła w niezwykle trudnym Olympus Marathon (trasa liczy 44 km i ma 2300m przewyższenia) w Grecji. W tym samym roku 2006 z wynikiem 38:16:57 jako Irena Maliborska-Kyriakou była dziesiątą Greczynką na dystansie 10.000 m.
Dla biegaczy amatorów V Maraton Pokoju to bieg, w którym po raz pierwszy pokonywali trasę maratonu w deszczu, a drugą połowę także przy przeciwnym wietrze. Dramat zaczynał się po nawrocie, gdy maratończycy wbiegali w ulicę Wał Miedzeszyński. Przemoczone, bawełniane stroje działały jak kompresy, wiatr, który w pierwszej połowie jedynie przewracał kubki i popychał biegaczy, teraz przewracał lżejszych. Ostatnia na mecie Helena Opiłowska potrzebowała na pokonanie trasy 7.10.53 sekundy. Poprzedzający ją Jerzy Baliński biegł o pół godziny krócej. Oboje mieli ponad 70 lat. Mimo fatalnych warunków biegu nie ukończyło zaledwie 166 osób.
Na mecie biegaczy medalami dekorowały najpiękniejsze Polki – wśród nich aktualna wtedy Miss Polonia Lidia Wasiak.
Wspomnienia uczestników
Marian Bukowczan
Nie wiem jak się czułem między 36-tym a 40-tym kilometrem. Po prostu nie pamiętam, chyba mi się, jak to mówią,film urwał. Nagle zobaczyłem koronę stadionu „X-lecia” na którym była meta, czyli już niedaleko, ale czy dla mnie.
W pewnym momencie zrobiło się bardzo ciemno i widziałem w oddali tylko małe, okrągłe światełko, wtedy pomyślałem, że coś się ze mną dzieje i natychmiast przeszedłem do marszu. Po chwili okazało się, że jest wszystko w porządku, jestem tylko w tunelu stadionu a to światełko, to wyjście na bieżnię. Znowu biegnę, jest bieżnia nie czuję żadnego zmęczenia i meta, medal zawieszony na mojej piersi przez Miss Polonię i dyplom.
Po biegu pić i jeszcze raz pić. Idę do szatni, biorę swoją torbę i usiłuję się przebrać. Mam niesamowite trudności z prostymi czynnościami jak zdjęcie butów, zdjęcie zakrwawionych skarpetek i ubranie nowych. Jestem już przebrany i gotowy do do udania się na dworzec PKP celem dojechania do miejsca zakwaterowania czyli do Siedlec, jeszcze tylko schować medal i nagle odkrywam, że na dyplomie napisano „miejsce 284” i czas 3 godz. 12 min. 41 sek. Jestem szczęśliwy, a może mogło być lepiej?
Jan Niedźwiedzki „Ułan”
Osobiście w tym deszczowym i zimnym biegu, do połowy dystansu czułem się dobrze kondycyjnie, ale coraz bardziej odczuwałem chłód, przede wszystkim ziębły mi ręce, które musiałem co pewien czas rozcierać. Bardzo dokuczliwy był też wspomniany wiatr, szczególnie w drodze powrotnej na Wale Miedzeszyńskim, kiedy wiało prosto w twarz.
Z uwagi na moją skromną posturę (159 cm wzrostu oraz 57 kg wagi), wiatr po prostu mnie zatrzymywał i spychał z trasy.
Wielogodzinna walka z chłodem, deszczem i wiatrem bardzo mnie wyczerpała, mimo tego ani razu nie zatrzymałem się. Mijałem innych uczestników biegu, którzy szli zmęczeni, jakby zrezygnowani. Pragnieniem moim było napić się ciepłej herbaty, bo po kostkach cukru z odrobiną zimnej oranżady nie czułem się najlepiej.
Po zakończeniu tego niełatwego biegu chciałem jak najszybciej znaleźć się w suchym ubraniu. I tu powstał dodatkowy problem, bo palce moich rąk tak mi zgrabiały, że nie byłem w stanie od razu otworzyć samochodu, co udało się dopiero po dodatkowej rozgrzewce. Również trudno było utrzymać w dłoni kubek herbaty.
Janusz Mendyk
Po przyjeździe do Warszawy pierwsze spotkanie uczestników V Maratonu Pokoju odbywało się na Cmentarzu Powązkowskim, gdzie oddaliśmy hołd niedawno zmarłemu Tomaszowi Hopferowi, twórcy tej imprezy.
Niedziela przywitała nas warunkami pogodowymi przypominającymi listopad. Deszcz, silny wiatr i niska temperatura. Mimo to każdy oczekujący na sygnał startowy, który dała nam córka Hopfera – Monika, był optymistycznie nastawiony. Wszyscy byliśmy zadowoleni, że kolejny maraton w Warszawie doszedł do skutku, bo jak zwykle „wisiały nad nim czarne chmury”.
Tan naprawdę ten bieg rozpoczął się na 33-cim kilometrze, na wysokości Wału Miedzeszyńskiego. Bardzo silny wiatr z lodowatym deszczem od strony Wisły wiejący prosto w twarz podcinał nogi, powodując wiele upadków, które jak się później okazało, kończyły się interwencją pogotowia. Wielu siedziało na ziemi z powodu skurczów – dla nich nie było szans, aby zdołali się pozbierać i dobiec tych kilka ostatnich kilometrów – one są zawsze najtrudniejsze niezależnie od pogody.
Jak pokonałem ostatnie 7 – 8 kilometrów, tego nie wiem, ale na mecie byłem bardzo szczęśliwy.
Z wynikiem 3.23.06 ukończyłem bieg na 474 miejscu. W takich warunkach maraton biegłem tylko raz.