XV Maraton Warszawski
Wiosna 1993 roku. Podczas jednego z wiosennych biegów w Warszawie do szatni wchodzi rozemocjonowany zawodnik i z radością krzyczy:- „Jednak będzie w tym roku maraton w Warszawie!” To pokazuje klimat, jaki panował w tym czasie dookoła Maratonu Warszawskiego.
Podczas rozgrywanych w Stutgarcie Mistrzostw Świata w Lekkiej Atletyce nasi maratończycy spisali się „na miarę swoich możliwości” – Leszek Berło i Sławomir Gurny zeszli z trasy, a Kamila Gradu zajęła dziewiąte miejsce. Zwyciężyli” Amerykanin Mark Plaatjes i Japonka Junko Asari. Na 10 km wygrał Haile Gebrselassie.
Na starcie piętnastej edycji biegu stanęło zaledwie 560 zawodników, a do mety dobiegło 520. Mniej osób zameldowało się na mecie dopiero w 2002 roku podczas „partyzanckiego” maratonu w Ogrodzie Saskim.
Głównych faworytów widziano w gościach zza wschodniej granicy – Pawle Taratuchinie i Polinie Grigorienko (zwyciężczyni maratonu w Amsterdamie w 1992 roku). Ostatecznie zwyciężył Tanzańczyk Julius Mtibani (siedemnasty w swoim kraju), na ostatnich metrach pokonując Piotra Pobłockiego, z którym pokonał większą część trasy. Do dziś za wiadomo, w jaki sposób zabrał do domu główną nagrodę – Fiata Cinquecento. Faworyt biegu – Taratuchin – biegu nie ukończył.
Wśród kobiet Polina Grigorienko nie zawiodła, cały dystans pokonując w praktyce niezagrożenie sama i pokonując drugą na mecie Joannę Gront o ponad pięć minut. Triumfatorka bez problemu zmieściła nagrodę (30 mln. zł czyli około 1,5 tys dolarów) w portfelu.
Na szóstym miejscu na metę przy biegł najlepszy warszawiak – Jan Marchewka. Jak stwierdził – do mety dobiegł jedynie dlatego, że kiedy samochodem mijał go trener, w aucie nie było miejsca. Miałem taki kryzys – powiedział – że nie widziałem sensu kontynuowania biegu, dopiero gdzieś za trzydziestym kilometrem złapałem drugi oddech.
Upalna pogoda najbardziej sprzyjała obcokrajowcom – najliczniejsi byli Włosi w liczbie siedmiu.
Wspomnienia uczestników:
Tomasz Brett
To nie był mój debiut maratoński. Pierwszy maraton przebiegłem też w Warszawie, trzy lata wcześniej. Teraz byłem dobrze przygotowany teoretycznie: przeczytałem kilka książek, wydawało mi się że fizycznie też jest dobrze. Przywiozłem ze sobą rodzinę, kibicowali mi, to było takie nasze wspólne przeżycie, ale nigdy nie miałem szczęścia do jesiennych maratonów. Zawsze najlepsze wyniki miałem wiosną.
Wiedziałem, że gdzieś po trzydziestym kilometrze przyjdzie kryzys, ale nie spodziewałem się, że największe problemy będę miał z żołądkiem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem zbyt dobrze o tym jak należy się odżywiać w ostatnich dniach przed startem, musiałem zjeść coś zbyt ciężkiego bo moja wątroba wyraźnie odmawiała mi współpracy. Cierpiałem tak jak nie zdarzało mi się cierpieć nawet podczas maratonów bieganych w ramach Iron Mana. Kiedy dotarłem do mety byłem szczęśliwy, że nie muszę już przebierać nogami.
Piotr Pobłocki
Biegliśmy razem właściwie od startu, kolejni zawodnicy odpadali, w końcu zostaliśmy na czele tylko my dwaj. Tanzańczyk nie chciał współpracować, cały czas to ja musiałem ciągnąć, on chował się za plecami. Bałem się przyspieszyć i oderwać od niego, gdyż miałem skurcze żołądka. Coś mi zaszkodziło, być może przyczyną był upał. Decydująca walka o zwycięstwo rozegrała się na ostatnich 200 metrach. Kiedy zaatakował Tanzańczyk nie miałem sił żeby odeprzeć jego atak, był świeższy po biegu za moimi plecami Wyprzedził mnie o osiem sekund. Muszę więc mieć niedosyt. Wystartowałem z zamiarem zwycięstwa, by tym samym poprawić swój byt. Nie mam szczęścia, koczuję z żoną i trzyletnią Kamilą w bursie przy klubie Gryf. Nie mam sponsora, sam jestem sobie menedżerem i trenerem.