1 stycznia 1995 roku nasze portfele gwałtownie schudły – zamiast milionów mieliśmy w nich już tylko setki złotych, nastąpiła denominacja złotówki. W lipcu, w Czymanowie nad jeziorem Żarnowieckim odbył się pierwszy Przystanek Woodstock, a w listopadzie Lech Wałęsa przegrał w wyborach prezydenckich z Aleksandrem Kwaśniewskim.
W czasie odbywających się w Geteborgu Mistrzostw Świata w lekkiej Atletyce Polacy zdobyli dwa medale (trzecie miejsca Roberta Korzeniowskiego w chodzie i Artura Partyki w skoku wzwyż), a Małgorzata Sobańska zajęła w maratonie czwarte miejsce.
A 24 września w Warszawie odbył się rekordowy maraton. Na pięknej, szybkiej i zarazem malowniczej trasie (takiej samej jak w poprzedniej edycji) wielu zawodników pobiło rekordy życiowe. Zwyciężyli Białorusinka Elena Cuchło, piąta maratonka Mistrzostw Świata w Rzymie (był to już drugi z rzędu sukces tej zawodniczki w Warszawie) i Bułgar Christo Stefanow, będący do dziś rekordzistą swojego kraju w maratonie. Oboje pobili rekordy trasy.
Pogoda – słoneczna, prawie bezwietrzna, ale niezbyt upalna sprzyjała jednak przede wszystkim szeregowym biegaczom. Sama trasa składała się z trzech całkowicie odmiennych fragmentów. Po starcie, na którym było sporo znajomych i krewnych biegaczy, prowadziła pustymi ulicami przez Wilanów aż do Mostu Syreny. Na prawym brzegu Wisły przebiegało się przez Saską Kępę i Gocław, na którym słychać było dźwięk klaksonów i rytmiczne przekleństwa kierowców, którzy czasem, przy biernej postawie policji, torowali sobie drogę przez sznureczek biegaczy. Później był fragment starej Pragi. Na ulicy Kobielskiej miejscowa ludność częstowała tym co akurat miała pod ręką – wodą, cukrem, czekoladą, a bywało że i piwem. Doping był niewiele mniejszy niż przy samej mecie.
Rekordy odnotowane przez prasę to przede wszystkim rekordowe korki – przejazd przez rondo Waszyngtona zajmował podobno ponad pół godziny (choć trasa omijała to miejsce). Cała prawobrzeżna Warszawa była sparaliżowana.
Wspomnienia uczestników
Wojtek Wanat
Miałem prawie trzydzieści lat, poczułem że zaczynam się starzeć i jak wielu innych postanowiłem sobie udowodnić że „dziadek jeszcze trochę może”. Przez kilka tygodni biegałem specjalnie pod maraton i nastawiony na czas około 3:20 przyjechałem na start. Tu spotkałem Ziutka i Bogusia, oni chcieli złamać trójkę. Życzyłem im powodzenia, ale jakoś bez wiary.
Początek, mijamy knajpy w których spędzam większość czasu, biegnę jakoś trochę za szybko, mimo że staram się to kontrolować. Na piątym mija mnie jakiś czarny – patrzę na niego i myślę – ja biegnę za szybko, ale ty kolego to chyba zdecydowanie za szybko.
Po dwudziestym właściwie tylko wyprzedzam tych którzy przeliczyli się z siłami. Na Kobielskiej szpaler ludzi, okazuje się ze „menele” cieszą się z nami. Jakieś dziecko pokazuje mnie palcem – mamo patrz biegnie i się jeszcze cieszy. Faktycznie na ustach mam uśmiech.
Koło trzydziestego kilometra, tuż za Dworcem Wschodnim mijam Ziutka, chwilę później Bogusia. Ten drugi próbuje się za mną ciągnąć, ale nie daje rady. Jeszcze podbieg do placu Wilsona w dół i mogę patrzeć na walczących z przestrzenią a nierzadko i z czasem biegaczy, oni mają jeszcze za trzy, cztery kilometry do mety a ja już widzę zegar. Do trójki zabrakło mi półtorej minuty, poczułem że muszę tu wrócić.
Aleksander Zmorzyński
Przed 30 km krótki odcinek trylinki. czas 3:33. mijam starszego, siwego pana. skąd ja go znam? Przypominam sobie że w czerwcu 80r w Biegu Lechitów minąłem go dopiero na 10 km. To on jeszcze biega? To Jerzy Kuszakiewicz, rocznik 1914. Chciałbym dożyć 81 lat nie marząc o bieganiu.
Wbiegam na Most Syreny. na drugim brzegi sędziowie zapisują numery. czuje się dobrze. zastanawiam się czy Ne biegnę za wolno. W myślach zaczynam kombinować. jeśli utrzymam to wolne tempo to na mecie będę w 4:30. Może zdążę na ekspres? 35 kilometr maratonu. 17 minut szybciej od limitu. krótkie zwątpienie, tu w 94 spotkała mnie niespodzianka. nic się jednak nie dzieje. Z nogami żadnych kłopotów. Nie zmęczonym wzrokiem obserwuję innych. Ostatnie 50 m przyspieszam. Meta, dyplom i medal. Ogromna radość i satysfakcja, ze po raz siedemnasty ukończyłem Maraton Warszawski, dobrze rozłożyłem siły, poprawiłem nieszczęsne 5:32:01 z 1994 roku na 4:32:01. zdążyłem na ekspres i około 21.00 byłem z kolegami w Słupsku.