28 września 2025 / September 28th, 2025
 

1991

05-08-2015 16:08

XIII Warszawski Maratonu Pokoju

W 1991 roku powoli przyzwyczajaliśmy się do nowej rzeczywistości. Rafał Pietrak wysłał pierwszego maila z Polski, prezydentem był już Lech Wałęsa, a premierem – Jan Krzysztof Bielecki. Stadion Dziesięciolecia i okolice został w całości zaanektowany na bazar. Jim Jarmusch nakręcił Noc na Ziemi.

Start XIII Warszawskiego Maratonu Pokoju przeniesiono w okolice stadionu Polonii. Po raz pierwszy na trasie stanęło mniej niż tysiąc (980) zawodników. Przed startem w imieniu prezydenta RP, uczestników powitał minister Szymon Pawlicki. Powiedział między innymi „Obejmując patronat nad warszawskim biegiem, Lech Wałęsa chciał podkreślić Wasz upór i wytrwałość w dążeniu do celu. Te cechy charakteru prowadzą do zwycięstwa nie tylko w sporcie, ale i w każdej dziedzinie życia.” I dalej: „zwycięzcami będą wszyscy którzy dobiegną do mety”.

Trasa prowadziła Traktem Królewskim, i dalej aż do Wilanowa i Powsina. Powrót Wisłostradą nawrót w okolicach Mostu Grota Roweckiego. Meta znajdowała się na Wisłostradzie na wysokości Starego Miasta.
Po raz pierwszy na starcie Maratonu Warszawskiego stanął utytułowany czarnoskóry biegacz – mistrz Tanzanii Simon Kamunga. Biegł w czołówce aż do 41 kilometra, gdzie stracił przytomność. Jak napisało „Życie Warszawy” – ” padł przy Bramie Straceń”. Czołówkę do 25 kilometra prowadził „zając” – Sławomir Majusiak, a zwycięzcą biegu został znakomity Ryszard Misiewicz, wśród pań zaś – olimpijka z Barcelony – Małgorzata Birbach. Oboje odjechali Skodami Favorit. W ramach Maratonu Warszawskiego przeprowadzono Mistrzostwa Polski Weteranów, a z tej samej linii startu wystartowała grupa dzieci do biegu na 3500 m.

Nie obeszło się bez pewnych problemów – firma odpowiedzialna za posiłek po biegu zwinęła swój punkt zanim przybiegli ostatni zawodnicy. W efekcie ci, którym posiłek był najbardziej potrzebny musieli obejść się smakiem. Niezbyt sprzyjająca, bo zbyt upalna, była też pogoda, ale na nią organizatorzy nie mieli wpływu.

A w trzy miesiące po XIII Warszawskim Maratonie Pokoju rozwiązany został Związek Radziecki…

Wspomnienia uczestników:
Dariusz Wieczorek

XIII Maraton Warszawski był moim debiutem maratońskim. Miałem zaledwie 21 lat i w tamtym roku pierwszy raz pobiegłem dłuższe dystanse – 10 i 20 km. Zaczęło się dla mnie trochę pechowo, osiem dni przed biegiem pogryzł mnie podczas treningu pies – duży wilczur. Do końca nie wiedziałem, czy nie był wściekły. Byłem bardzo przejęty tym startem. Na trasie czekało na mnie sporo znajomych, którzy mieli mi kibicować. Przez ostatnią noc praktycznie nie spałem.

Zacząłem wolno, na półmetku byłem dopiero trzydziesty siódmy, nie czułem wysiłku związanego z biegiem, zacząłem delikatnie przyspieszać. Na trzydziestym kilometrze byłem już w dziesiątce. Przyspieszałem coraz bardziej, na trzydziestym siódmym do pierwszego miałem już tylko 2 min 40 straty. Na 41 kilometrze minąłem leżącego na asfalcie faworyta – Tanzańczyka Simona Kamungę, byłem już trzeci. Z jednej strony byłem bardzo zadowolony z wyniku – trzecie miejsce w debiucie i wynik 2:20:50 było czymś znacznie więcej niż się spodziewałem. Ale czułem że przy bardzo dobrej dyspozycji zabrakło doświadczenia.

 Zdzisław Lipowski

Ostatecznie postanowiłem biec praktycznie sam, biegło mi się bardzo dobrze i tak na dobra sprawę wcale nie chciałem dochodzić do biegnącej przede mną grupy. Gdzieś około 25 km kamerzysta przez jakiś czas mnie filmuje. Potem okazało się że ten fragment z moją sylwetką pokazywała TVP w migawkach z maratonu. Trochę zaczyna ogarniać mnie niepokój, dobiegamy już do „30”, a grupa trzyma się dobrze, jakoś nikt nie chce odstawać. Myślę sobie – maraton zaczyna się po trzydziestce i niebawem nastąpi selekcja. Nie pomyliłem się. Po minięciu 70% dystansu z biegnącej przede mną grupki co i rusz zaczynają odstawać pojedynczy zawodnicy, a ja swobodnie ich mijam.

Biegnę Wisłostradą w kierunku Mostu Grota Roweckiego i mijam się z zawodnikami biegnącymi z przeciwnej strony do mety. Żeby nie myśleć o biegu liczę ich, aż do ostatniego nawrotu. Równo na 40 km dochodzę kolegę z Polkowic Leszka Kołodziejczyka, którego chwytają skurcze nogi. Metę mijam w dobrej formie (nie miałem żadnego kryzysu), a na zegarze widzę 2:58:17.