XVIII Warszawski Maraton Pokoju
Co zapamiętaliśmy z 1996 roku? Literackiego Nobla dla Wisławy Szymborskiej, owcę Dolly – pierwszego klonowanego ssaka. Walki Andrzeja Gołoty z Riddickiem Bowe i złoty medal dla Roberta Korzeniowskiego w czasie Igrzysk Olimpijskich w Atlancie, podczas których na najwyższym podium stanął także maratończyk Josia Thugwane, który dokładnie 10 lat później pobiegł w Maratonie Warszawskim.
W ostatnią niedzielę września, jak co roku w Warszawie pobiegli maratończycy. Po kłopotach komunikacyjnych miasta z poprzedniego roku wrócili na starą trasę: Plac Zamkowy – Powsin – Wisłostrada – Podwale. Trasa prosta, monotonna, płaska, ale ograniczająca utrudnienia dla kierowców, choć i tak lokalne media więcej uwagi poświęcały kłopotom komunikacyjnym niż walorom sportowym. Media ogólnopolskie Maratonu Warszawskiego nie dostrzegły.
Pięć dni przed biegiem zapytano kilka prominentnych osób czy warto organizować w Warszawie maraton. Warte odnotowania są dwie odpowiedzi – Prezydenta Marcina Święcickiego, który stwierdził że tak, bo ulice są nie tylko dla samochodów i prezesa MPT Adama Toborowicza: „Na całym świecie organizuje się takie biegi i ludzi to cieszy. Bardziej przeszkadzają nam dziury w jedniach i źle zaparkowane samochody”.
Przy sprzyjającej dobrym wynikom pogodzie – było pochmurno, chłodno, momentami lekko mżył deszcz, szybko ukształtowała się dziesięcioosobowa czołówka, w której biegł zwycięzca – Artur Ociepa. Do ostatnich kilometrów musiał walczyć o główną nagrodę – 10 tysięcy złotych. Trzeciego na mecie Janusza Sarnickiego wyprzedził zaledwie o 24 sekundy. W kilka lat później częstochowianin zginął w wypadku samochodowym w czasie drogi powrotnej z półmaratonu na Węgrzech. Wśród kobiet trzeci raz z rzędu zwyciężyła Białorusina Elena Cuchło, do własnego rekordu trasy zabrakło jej 27 sekund.
Większość biegaczy z XVIII Maratonu Warszawskiego zapamiętała błoto na trasie i kapustę rosnącą obok niej pomiędzy Wilanowem i Powsinem. W pamięci długo tkwiła też cisza panująca na trasie i… parówki na mecie.
Wspomnienia uczestników
Witold Radke
Tym razem zbliżanie się do mety przestało być złudzeniem. Każdy krok prowadził mnie do niej. Na pewno złudzeniem było odczucie, ze ból i zmęczenie prawie mnie opuściły. Kiedy z odległości 500 metró dojrzałem lini.ę mety nie czułem już najmniejszego bólu czy zmęczenia. Czułem natomiast wszechogarniającą mnie radość i rozpierającą dumę, że dokonałem tego co jeszcze rok temu byłoby dla mnie czysta mrzonką. Te ostatnie pół kilometra było naprawdę cudowne. Na pełnej szybkości minąłem linie mety, wśród szpalerów ludzi, którzy mnie oklaskiwali. Kochałem tych ludzi, kochałem cały świat. Byłem niezmiernie szczęśliwy. Ani zdanie matury, ani egzaminu dyplomowego na studiach nie dało mi większej satysfakcji niż ukończenie pierwszego maratonu.. Potem wspaniała chwila zawieszenia na szyi upragnionego medalu, z którego byłem dumny jak by to był złoty medal olimpijski.
Wojtek Wanat
Postanowienie było jasne – w tym roku łamię trójkę. Przez całe lato wszystko zostało podporządkowane temu jednemu celowi. Przez dwa miesiące wakacji robiłem tylko dwie rzeczy: pisałem i biegałem. Zero alkoholu, imprez, czasem jakiś koncert.
Dlatego Stając na starcie nie dopuszczałem możliwości porażki. Numer miałem taki sam jak rok wcześniej 777, załatwiłem to sobie przy rejestracji. Od początku biegłem na lekkim luzie, tak żeby za bardzo się nie zszarpać. Byłem skoncentrowany na sobie, tempie i zegarku. Do 20 kilometra wychodziło mi równo 20 minut piątka, później zacząłem gubić, najpierw sekundy, z czasem minuty.
Około 30 – 32 kilometra przebiegam obok mety, zwycięzców jeszcze nie ma, ale kibice przemieszczają się na drugi pas żeby ich dopingować. Wiem, że nie utrzymam już tempa, które próbowałem narzucić od początku, ale wiem tez że trójka będzie moja.
Przed ostatnim nawrotem, obok baru Żagielek, widzę biegacza, który do złudzenia przypomina Jurka. Ten sam krok i budowa. Tyle, że Jurek startował w czerwonych spodenkach a ten ma szare. Powoli go doganiam co też mnie dziwi – nigdy nie byłem w stanie z nim wygrać, więc to raczej nie on. Wyprzedzając go ze zdziwieniem konstatuję – jednak Jurek. Po nawrocie zauważam – te spodenki były czerwone z przodu, z tyłu szare.
Meta – patrzę z dystansu na zegar 2:55, zostało mi jeszcze może na półtorej minuty biegu. Wiem ze tylko jakaś kontuzja mogła by mi przeszkodzić. Coś we mnie śpiewa kiedy wbiegam spokojnie na metę.